„Przez 2000 lat historii przewinęło się przez nią mnóstwo Judaszy: Judasz kupiec i bankier z nieodłącznym workiem pieniędzy, judasz skrywający swój homoseksualizm i namiętnie całujący Jezusa, Judasz pantoflarz, Judasz maniak seksualny, Judasz zdeprawowany duchowny, Judasz komiczny głupek z dramatów pasyjnych, Judasz reakcjonistą sprzeciwiający się zmianom i Judasz bohater rewolucjonista pragnący budować raj na ziemi. Lista jest długa, a nowych wcieleń wciąż przybywa. Jak to możliwe? Co takiego ma w sobie Judasz?”. [s. 270-271]
Gdybym miała wybrać spośród wszystkich postaci, które pojawiły się na kartach Biblii te, które zawsze dla mnie były powodem intelektualnej zagwozdki, to prawdopodobnie wybrałabym dwie: bezimienną córkę Jeftego i Judasza. Ten ostatni był zawsze dla mnie pretekstem do dywagacji na temat predestynacji i wolnej woli.
Judasza zna/kojarzy każdy, kto wychował się w naszym kręgu kulturowym.
Jest antybohaterem Ewangelii, pojawia się w ludowych klechdach, jest częścią języka codziennego. Zawsze symbolizuje to, co w nas najgorsze. Zdradę, słabość, chciwość, dwulicowość. Zastanawialiście się czasem, czy słusznie?
Jest także Judasz Iskariota bohaterem książki Petera Stanforda, brytyjskiego dziennikarza, autora wielu publikacji książkowych.
Stanford stworzył - moim zdaniem - kapitalną książkę. Idzie tropem Judasz przez wieki - od pierwszych Ewangelii po współczesność i popkulturę. Robi to rzetelnie, obiektywnie, opiera się na źródłach pisanych, a także innych materialnych - jak na ikonografii - i kreśli portret nie tyle skomplikowanego człowieka, co nas samych, ludzi w ogóle. Nas, naszej cywilizacji w toku dziejów. Pokazuje, co akceptujemy w zachowaniach społecznych, czego nie, jak piętnujemy obcość i jak sami ją tworzymy. Jak wyrzucamy „innych” poza nawias społeczeństwa.
Książka Stanforda ma jedną, ale za to potężną wadę - początek!
Otóż autor podąża śladami Judasza i zaczyna swoją podróż przez wieki w miejscu, gdzie narodziło się chrześcijaństwo - w Jerozolimie. Idzie na Pole Krwi, szuka… no właśnie nie wiem czego! Śladów stóp? Krwi? Nie mam pojęcia, nie ogarniam.
Te pierwsze strony, kiedy autor przeplata własne poszukiwania z informacjami o Judaszu są dla mnie - ale może tylko dla mnie - niesłychanie wysilone. Prawie sprawiły, że rzuciłam książkę w kąt (symbolicznie naturalnie). Zdaję sobie sprawę, że autor pokazuje w ten sposób mnie, swojej czytelniczce, że to nie jest dla niego „zwykła” książka, tylko coś więcej, coś bardzo osobistego. Tak, rozumiem to. Ale w dalszym ciągu uważam sentymentalizm pierwszych stron za trudny do zniesienia.
Ale reszta książki? Absolutnie doskonała!
W „Judaszu. Biografii kulturowej” Stanford wykonuje dobrą popularyzatorską robotę. Na początku prowadzi nas przez dwadzieścia dwie wzmianki o apostole w Ewangeliach. Analizuje kontekst w jakim się pojawiły i kontekst konkretnej Ewangelii. Pokazuje subtelne zmiany rozumienia i pewne wahanie ewangelistów, piszących o tej postaci. Winny? Bardzo winny? A może ofiara opętania? Ale chętna czy nie?
Kontekst jest ważny. Dodam, że oczywiście żaden z czterech ewangelistów Judasza nie usprawiedliwia, ale to, co zrobią z nim późniejszy autorzy, w tym niektórzy z tzw Ojców Kościoła, to przejaw… co najmniej fobii, a mówiąc bez psychologizowania - co najmniej braku chrześcijańskiego miłosierdzia.
„Papiasz jest pierwszym autorem łączącym postać Judasza z deprawacją seksualną, która później stała się nieodłączną częścią jego osobowości, przypisywaną mu ze szczególną konsekwencją, odkąd chrześcijaństwo znalazło się pod wpływem świętego Augustyna z Hippony […]. Seksualnie zdeprawowany Judasz sprawia, iż sam seks zostaje skazany na potępienie.” [s.111]
Autor analizuje także „Ewangelię Judasza”, której tekst odnaleziono w 2006 roku i która stała się naukową sensacją. Czym jest? O czym traktuje? Jak opisuje Judasza? Zapraszam do weryfikacji w książce Stanforda.
Później przenosimy się do wieków średnich.
I tutaj zaczyna się eksploracja naszej kultury. Autor pokazuje, jak wykorzystano tę niewielką ilość informacji, które podają nam ewangeliści, by stworzyć prawdziwą machinę kulturową, poprzez którą zwalcza się lichwę, bankierów, Żydów i tak dalej. To smutna lektura, bo resztki, czasem pokaźne, tych zachowań i postaw obserwować można także obecnie. Ba, może nawet ich nasilenie się wzmaga? Nie wiem.
Stanford pokazuje jak ewoluowała ikonografia, dlaczego na średniowiecznych obrazach Judasz prawie zawsze jest zwrócony do widza profilem (tzw. „złe oko”!), dlaczego ma ciemniejszą skórę niż reszta towarzyszy Jezusa. Jakie znaczenie ma kolor jego włosów i szat, w które jest ubierany.
Idziemy powoli śladami zaznaczonej już w ewangeliach obcości, którą średniowiecze dodatkowo podkreśla i uwypukla.
„Judasz jest podwójnie potępiony, jest tak zły, że nie dotyczy go nawet złożona przez Jezusa obietnica przebaczenia. Wszystko, co zrobił, zrobił z własnej i nieprzymuszonej woli. […] To doprawdy przerażająca perspektywa, pasująca zresztą do generalnej atmosfery lęku, jaka panowała w tamtej epoce”. [s.127]
Następnie przenosimy się do renesansu, gdzie spojrzenie na Judasza w dalszym ciągu pozostaje negatywne, ale już bardziej zniuansowane. I tak krok po kroku, przez Reformację, przenosimy się do Oświecenia, następnie stopniowo do współczesności.
Największa zalety książki?
Spójność, kapitalne podanie tematu, umiejętność prowadzenia czytelnika przez zawiłości historyczno-teologiczno-antropologiczne bez nużenia i zasypywania erudycyjnymi szczegółami.
Stanford ma talent do mówienia w sposób klarowny o sprawach skomplikowanych. Posiada też umiejętność przekładania skomplikowanego języka nauki (jak choćby objaśnianie tez Rene Girarda - który nie słynie z pisania dla szerokiego odbiorcy, czyli jest maksymalnie trudny w odbiorze), na język przeciętnego czytelnika. To rzadka umiejętność. Ponieważ żeby klarownie wyjaśnić coś laikom, należy to „coś” najpierw zrozumieć. Jeśli nie rozumiesz - to cytujesz obszernie. Stanford zaś rozumie i to, co rozumie, tłumaczy szerokiej publice, do której ja się z radością zaliczam.
Autor „Judasza. Biografii kulturowej” idzie tropami literatury, rzeźby, malarstwa - szuka zmian w paradygmacie, w rozumieniu i interpretacji postaci Judasza.
Przypomina, że imię Judasz nosiło kilka postaci z ewangelii. Analizuje znaczenie imienia. Wskazuje ciekawe tropy. Jakie? A sprawcież sami! (musiałam „pojechać po krakowsku, musiałam!)
„Ukazane przez niego (chodzi o malarza Fra Algelico - dopisek mój) spotkanie przesycone jest zwykłą ludzką czułością: Judasz nieśmiało wyciąga ramiona, a Jezus nie próbuje się uchylić przed pocałunkiem (wzmiankę o tym znajdziemy w Ewangelii Łukasza). Odnosimy wrażenie, że obaj mężczyźnie wiedzą, co musi się stać, a zarazem obaj tego żałują.
To wnikliwe i przekonujące odczytanie ewangelicznego przekazu. Renesansowa wrażliwość przekształca haniebny, choć zagadkowy czyn w coś intymnego i wiarygodnego. Dla Fra Angelica pocałunek nie jest mroczną zagadką. Artysta przywraca temu gestowi jego najbardziej oczywiste znaczenie, czyniąc go na powrót przejawem bliskości. Bez rozgardiaszu, bez plątaniny stłoczonych ciał, mieczy i pochodni otaczających obu mężczyzn czujemy się dopuszczeni do intymności prywatnego spotkania Jezusa, który przecież wybrał Judasza na swego apostoła, i zdrajcy, który spędził trzy lata w służbie kogoś, z kim już za chwilę rozstanie się na zawsze - i niemal natychmiast tego żałuje”. [s.203]
Czy poznajemy biografię kulturową Judasza? Oczywiście! Ale zdajmy sobie sprawę z tego, że to nie tyle książka o wyklętym apostole, co o nas samych.
Książka absolutnie do przeczytania, polecam ją bardzo. Wydało ją w serii „Mundur Fenomeny” Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego.