Nadszedł moment, na który bardzo czekałam. Moment, gdy przeniesiemy się do świata stworzonego przez Veronice Roth. Świata, w którym piątka nastolatków pokonała mroczną siłę. My poznajemy ich piętnaście lat później, gdy wojna się skończyła, a oni muszą poradzić sobie z prozą życia. W nowej rzeczywistości są celebrytami, jednak oni nigdy nie powrócili do normalności.
Czy uda im się znaleźć własną drogę? Czy może pozostaną więźniami własnych wspomnień?
Nie jest to moje pierwsze spotkanie z twórczością tej autorki, bo lata temu miałam w swoich rękach cykl „Niezgodna”, który bardzo polubiłam. Jak było tym razem? Jeszcze lepiej! Od pierwszej strony, chociaż może nawet od pierwszego zdania, wiedziałam, że pokocham tę historię, ze względu na treść, a także na formę w jakiej została przedstawiona. Poza tradycyjnymi rozdziałami w „Wybrańcach” możemy znaleźć fragmenty artykułów, listów czy raportów. Dla mnie było to bardzo ciekawe rozwiązanie, które urozmaicało lekturę.
Dodatkowo uwielbiam to, że wraz z kolejnymi zmaganiami bohaterów dowiadujemy się więcej i więcej na temat ich starć z Mrocznym. Dużo przyjemniej odkrywało mi się te szczegóły niż w sytuacji, gdy miałabym wszystko podane na tacy już od samego początku.
Prawdziwą frajdę miałam również w momencie, gdy nasi Wybrańcy przenieśli się do równoległego świata i porównywali (a ja razem z nimi) wszelkie różnice, które występowały między tym co widzą, a tym co pamiętają i znają.
Sam wątek magii był dla mnie czymś niespotykanym, nie przypominam sobie książki, w której moc skupiała się w urządzeniach zwanych koncentratorami. Zawsze czytałam głównie o różdżkach, a nie o sprzęcie elektronicznym! Jednak, jeśli już o magii mowa, to spodobał mi się fakt, że pozostałe artefakty magiczne wywodziły się z różnych wierzeń i podań. Cóż mogę powiedzieć, poza tym, że lubię to.
Kończąc już moje wywody, wspomnę jeszcze o bohaterach i zakończeniu, bo są to niesamowicie istotne kwestie. Większość osób dramatu obdarzyłam bardzo dużą sympatią. Najbardziej polubiłam Albiego, który niestety nie dostał zbyt dużo czasu antenowego, a także Sloane (która teoretycznie mnie irytowała, ale również intrygowała) i Mox’a (ten chłopak od razu zdobył moje uznanie).
Za to ostatnie strony tej powieści wysadziły mój mózg w powietrze i to dosłownie! Co tam się wydarzyło! Jestem zaskoczona, że moje oczy pozostały na swoim miejscu mimo ciągłego ich wytrzeszczania. Nie spodziewałam się, że akcja potoczy się w tę stronę. Przysięgam.
Tu nasuwa się pytanie, czy polecam „Wybrańców”. Właściwie odpowiedź na nie jest bardzo oczywista. Tak, jak najbardziej tak! Po stokroć tak! TAK, TAK, TAK! Jeśli lubicie ten gatunek literacki to koniecznie sięgnijcie po tę książkę! Mam nadzieję, że ten świat pochłonie was tak jak mnie, do reszty i całkowicie!