Wszelkiego rodzaju mitologie zawsze spotykają się z dużym zainteresowaniem. Jeśli dodamy do tego fakt, że autor potrafi umiejętnie umiejscowić takowe mity w swojej powieści, możemy otrzymać przepis na naprawdę świetną historię. Z tą myślą sięgnęłam po Królestwo dusz, czyli książkę z wątkiem mitologii afrykańskiej/plemiennej w tle. Czy dobrze spędziłam przy niej czas?
Arrah żyje w nadziei, że jej magia w końcu się obudzi, a dziewczyna będzie taka sama jak rówieśnicy. Zależy jej na tym tak bardzo również ze względu na matkę, która stale krytykuje córkę. Arrah nie może znieść również współczującego wzroku ojca i babki. Kiedy nieznana moc zaczyna porywać dzieci z miasteczka, dziewczyna decyduje się na szalony krok, by zdobyć choć trochę magii i móc odkryć prawdę. Nie spodziewa się jednak, jak poważne konsekwencje będzie to za sobą niosło. A demoniczna moc nigdy nie śpi...
Główną bohaterką jest właśnie Arrah, czyli dziewczynka, którą bardzo polubiłam. Jej determinacja w dążeniu do celu, czyli w tym przypadku do zdobycia magii była godna podziwu. Muszę przyznać, że wątek braku magii i ogromnej chęci posiadania takowej przewija się dość często w pozycjach, które czytam, jednak w przypadku Królestwa dusz zostało to przedstawione naprawdę ciekawie i świeżo. Autorka tym samym zasługuje na dużego plusa. Wracając jednak do tej bohaterki, to dodam jeszcze, że wzbudziła też moje współczucie - nieważne jak bardzo się starała, jej matka i tak uważała ją za rozczarowanie.
Chciałabym odnieść się również do postaci wspomnianej wcześniej matki Arrah, czyli Arti. Kobieta ta zdecydowanie wzbudza strach, niepewność, a nawet i złość. Jest bezwzględna i nie patrzy czy coś jest moralne, czy nie – po prostu robi to, co chce i każdy ma być jej podporządkowany. Nie mogłaby być w pełni okrutną bohaterką, gdyby również nie pragnęła władzy nad Królestwem. No cóż, w każdej powieści musi być taka czarna owca, a Arti zdecydowanie nie zasługuje na sympatię.
Wspomniałam wcześniej, że pojawia się tutaj wątek posiadania i pragnienia posiadania magii. Po kilkunastu rozdziałach na pierwszy plan wysuwa się jednak motyw walki dobra ze złem, czyli coś, co znamy już z setek jak nie tysięcy książek. Czy mi to przeszkadza? Absolutnie! Gdyby nie to, Królestwo dusz byłoby miałkie, rozlazłe i nie miało takiego charakteru. Tutaj ten motyw jest jak najbardziej uzasadniony i jego obecność nie jest czymś, co przeszkadza.
Autorka nie oszczędziła magii i pojawia się ona na każdej karcie tej powieści. Podczas lektury czytelnik czuje to wszystko, co się dzieje i z każdą kolejną stroną wciąga się bardziej. Wszelkie zwroty akcji dodają jeszcze więcej smaczku, więc myślę, że mogę śmiało napisać, że Królestwo dusz to naprawdę dobra powieść.
Niestety, znalazło się też kilka minusów. Niektóre fragmenty były dla mnie zbyt długie, a spokojnie mogłyby zostać skrócone. Przez to na początku bywały momenty, że po prostu nudziłam się podczas lektury tej pozycji i dopiero po tej setnej stronie udało mi się tak prawdziwie wciągnąć w całą historię. Następnie mam uwagę dotyczącą bohaterów drugoplanowych, którzy zostali potraktowani trochę po macoszemu. Jasne, nie są oni tak istotni dla całej fabuły, ale jednak dobrze byłoby wiedzieć o nich coś więcej niż to, czyimi są dziećmi i co robią na co dzień. Z racji tego, że jest to debiut literacki Reny Barron, nie będę więcej narzekać, ale mam nadzieję na poprawę w kolejnych książkach.
Czy polecam Królestwo dusz? Mimo wszystko jak najbardziej. Myślę, że książka ta spodoba się wszystkim tym, którzy lubią poznawać historie z mitologią i wierzeniami w tle, a także lubią powieści fantastyczne, gdzie nie brakuje magii dobrej i magii złej.