Do książki, którą mam zamiar wam przedstawić, podchodziłam z dość dużym optymizmem, nawet jak na mnie. Od dawna chciałam przeczytać coś paranormalnego, ale bez wampirów i wilkołaków rolach głównych. I trafiłam na „Córkę Łowcy Demonów”. Czy się zawiodłam?
Siedemnastoletnia Riley mieszka z ojcem, Paulem, gdyż matka zmarła kilka lat wcześniej. Uczęszcza do szkoły, ma jednego przyjaciela, Petera, a w czasie wolnym uczy się w Gildzie Łowców, by w przyszłości łapać demony. Podobno jabłko nie pada daleko od jabłoni, o czym przekonuje się Paul, który nie chciał, by córka poszła w jego ślady. Łapanie demonów równa się niebezpieczeństwu, a wszystko, czego chce dla Riley to bezpieczny dom i bezpieczna przyszłość.
Dziewczyna jednak jest niesamowicie uparta i zamierza doprowadzić swoje zamiary do końca. Poznajemy ją w czasie łapania swojego pierwszego demona. Cała akcja okazuje się trudniejsza, niż z początku oceniała, a demon, którego miała schwytać, zdaje się mieć pomoc. Riley wychodzi ze starcia prawie bez szwanku na ciele, ale z wielką drzazgą w sercu. Czuje, że zawiodła ojca.
Gdy demon wołał ją po imieniu z początku nie zwróciła na to uwagi pochłonięta pracą. Dopiero później orientuje się, że żaden ze Stworów Lucyfera nie wymawia imienia łowcy. Coś jest wyraźnie nie tak. Riley wraca do domu wraz z Beckiem – uczniem ojca, którego kiedyś kochała, a teraz wręcz nienawidzi, i ma zamiar wytłumaczyć się rodzicielowi z fiaska, jakie poniosła. Sprawy komplikują się, gdy cała trójka zostaje wezwana na radę w Gildi Łowców. Czemu demony mówią do Riley po imieniu? Kim jest Simon? Czego na cmentarzach szukają nekromanci? Czy wiedźmy też istnieją? Czy łatwo jest schwytać demona? Co czuje Riley?
Nie chciałam zdradzić zbyt wiele z fabuły, żeby nie zburzyć wam radości czytania, dlatego dużo dużą większość faktów pominęłam. Muszę jednak przyznać, że książkę czyta się szybko, sprawnie i nie chce się od niej oderwać. Przygody Riley tak mnie pochłonęły, że prawie przegapiłam swoją stację i nie pojechałam prosto do Warszawy. Wielkim atutem powieści jest niestandardowe podejście do tematu. Książek o demonach jest stosunkowo mało, więc autor ma duże pole do popisu. Niektóre rzeczy są zapożyczone – jak na przykład siarka, która zwiastuje demony ( znamy to z Supernatural ). Nie zmienia to jednak faktu, że wiele nowatorskich sprawi zostało wprowadzonych – tutaj mogę wspomnieć o dość ciekawym zastosowaniu wody święconej i jej produkcji.
Riley na początku troszkę mnie irytowała. Miała ciężkie życie, a jeszcze cięższe jest przed nią, ale nie mogłam pozbyć się wrażenia, że za bardzo robi z siebie cierpiętnice. Później mój stosunek do niej zelżał, aż w końcu ją polubiłam. Okazała się silną, młodą dziewczyną, która nie daje się złamać. Wręcz przeciwnie – dzielnie stawia czoło losowi, który nie traktuje jej lekko. Wspominałam wyżej o Becku. Muszę stwierdzić, że autorka pokazała go jako ciekawą postać. Jest taki trochę niejednoznaczny – można go pokochać, albo znienawidzić, we mnie zaś wzbudza ciepłe uczucia.
Świat w „Córce Łowcy Demonów” jest fascynujący. Niedaleka przyszłość, specjalnie szkoleni łowcy, przygody i adrenalina. Ale nie tylko to można w niej znaleźć. Nie tylko sztuki walki, magiczne kręgi i demony, które mogą zgnieść cię na miazgę. Książka mimo wszystko przekazuje też uniwersalne wartości, obowiązujące bez względu na czas. Uczy, że każdy z nas ma wybór, sami go dokonujemy i sami z nimi żyjemy. Pokazuje, że zawsze jest wyjście z sytuacji i zawsze znajdzie się ktoś, kto wesprze nas nie tylko dobrym słowem, ale i czynem. Zaznacza też, że wiara w cokolwiek jest lepsza, niż żadna wiara – czasami jednak musimy mocniej wierzyć w siebie. Szczerze polecam – przyjemna lektura, która was nie zawiedzie.
PS. Okładka jest nieziemska!