Każdy z nas zapewne posiada w swoim domu indywidualnie dostosowaną apteczkę. Plastry, bandaże, farmaceutyki bądź babcine ziółka. Ja również taką posiadam, a mimo to nie uwzględniłem w niej skutecznego lekarstwa na jedną, dość powszechną dolegliwość. Zasięgając języka, postanowiłem czym prędzej naprawić to niedociągnięcie, bo właśnie dziesięć lat temu, Kazimierz Kyrcz i Łukasz Radecki ogłosili światu swoją specyficzną recepturę – Lek na lęk.
To zbiór szesnastu opowiadań, gdzie w dwóch przypadkach dodatkowego wsparcia udzielił autorom Łukasz Orbitowski. Tematyka? Różna, od grozy z udziałem nadnaturalnych bytów, do tej czysto ludzkiej, choć samo wyrażenie „czysto” względem prezentowanych obrazów, nie wydaje się tu być odpowiednim określeniem. Momentami spokojnie, historie lekkie w swym przesłaniu nieco usypiają czujność, by w kolejnych uderzyć czytelnika ciężej i dosadniej.
Zważywszy na to, że powyższy zbiór prezentuje dość krótkie teksty, podczas swojej podróży, szczególną uwagę przywiązywałem do sposobu ich zakończenia. I proszę, oprócz tych przeciętnych, znajdują się tu świetnie skonstruowane tzw. „strzały” po których usta rozdziawiają się na całą szerokość. Moim faworytem to oczywiście opowiadanie „Umieranie z Marią” – mistrzostwo. W pewnym momencie byłem przekonany, że będzie kończyło się na wzór wcześniejszego, równie dobrego „Burza mózgów”, a tu nagle TRACH!... pozamiatane. Na wyróżnienie również zasługuje „Pączek” przedstawiające trudny okres w życiu młodego chłopca. Bardzo na czasie. Ostatnim, które mnie urzekło to „Mam marzenie”, świetna narracja jak i sama historia. Z wiadomych względów, ciągle przed oczami miałem postać graną niegdyś przez Michaela Douglasa, mimo to powstrzymam się od zdradzenia tytułu, by nie psuć całościowego efektu.
Wracając do leku. Działa, czy to tylko efekt placebo zaserwowany przez znane nazwiska? Hmmm, przyjmowanie odbywa się bez komplikacji i nie powoduje skutków ubocznych. Jest delikatny, nie trzeba popijać, rozpuszcza się swobodnie na języku. Zdecydowanie można podawać go pacjentom, którzy nie faszerują się grozą z różnych, niesprawdzonych źródeł, bądź tych przereklamowanych. Powyższa pozycja będzie dla nich wstępem do późniejszych, końskich dawek jakie obecnie, z łatwością można spotkać na rynku. Powinna również zadowolić koneserów tradycyjnych produktów, bo mimo braku rozległego wachlarza smaków, autorzy postawili na jeden, bardzo klasyczny.
„Lek na lęk” to dobra pozycja. Jak widać na załączonym obrazku, by uzyskać dobrą recepturę, nie trzeba być stricte farmaceutą. Czasem wystarczy dwóch przedstawicieli jakże odmiennych gałęzi budżetówki, a przy tym zasłużonych w bojach pisarzy.