Jakoś powieści historyczne rozczarowują mnie jedna po drugiej. Po przeczytaniu „Trylogii husyckiej” Sapkowskiego, przetrawieniu Sienkiewicza i kilku powieści Jacka Komudy mój gust w kwestii tego gatunku literackiego jest już jasno określony a po powyższych „perłach w koronie” ciężko utrafić naprawdę dobrą historical fiction. „Królowie przeklęci” Druona nie powaliły mnie na kolana, późniejsze dzieła Komudy – powalały znów, ale przygnębiającą atmosferą i przemocą a najnowsze przygody „Kacpra RYXa” to niestety zimna zupa.
Światełkiem w tunelu i odrodzeniem moich pozytywnych uczuć do powieści historycznej stał się, ni stąd ni z owąd, autor kompletnie nieznany, Jesus Sanchez Adalid, i jego powieść „Więzień” . Książka, według opisu z tylnej strony okładki nie jest niczym nadzwyczajnym. Mamy sobie zwykłego hiszpańskiego szlachcica o imieniu Luis Monroy de Villalobos, który żyje sobie w szesnastym wieku, wojuje z Maurami, trafia do niewoli i przeżywa liczne przygody. Znamy to, czytaliśmy wiele razy, znów nic nas nie powala. Jednakże gdy zaczniemy już czytać nasze wcześniejsze spostrzeżenia mogą ulec zmianie o przysłowiowe 180 stopni.
Luisa poznajemy gdy jest jeszcze dzieckiem i to z takiej właśnie perspektywy opisany jest świat wokół niego, szczególnie w pierwszych rozdziałach. Co więcej, książka pisana jest w formie dziennika, czyli mamy tutaj doskonały zabieg narracyjny - pisarstwo w pierwszej osobie. Daje nam to głębszy wgląd w psychikę bohatera, jego odczucia i emocje oraz pozwala na szersze spojrzenie na opisany w książce świat. Na kartach powieści wraz z Luisem dorastamy, przeżywamy powrót ojca, śmierć dziadka, spotkania z kuzynkami, wreszcie dojrzewamy i stajemy się rycerzem o wyzwolenie kraju , religię i swoją tożsamość.
Przygody Luisa to nie tylko stricte suche fakty historyczne za co panu Adalidowi należą się brawa i standing owejszyny. Luis, w swej narracji, jest do bólu oszczędny i oszczędza nam wywodów na temat sytuacji panującej w kraju, panujących dynastii, sukcesji, intryg i genealogii. Wszystkie powyższe elementy, jak wiemy, mogą skutecznie zamordować w czytelniku chęć do dalszego czytania. Jak ktoś chce o tym poczytać to niech sobie wklepie w Wikipedii. Miast tego mamy ciekawe anegdoty przy ognisku (najlepsza ta o mnichach, którzy popłynęli do Ameryki), spotkania z miłymi i mniej sympatycznymi bohaterami, hulanki, swawole i przygody, czyli to czego od tego typu powieści oczekuję.
Adalid, zamiast truć o królach i konfliktach, pisze za to o Hiszpanii i to nie takiej jaką znamy z folderów turystycznych i filmów Almodovara. Hiszpania Luisa to kraj zaginiony, niczym Śródziemie lub Atlantyda. Wszystkie tradycje, obrzędy, kulturalne wydarzenia i społeczne relacje, od których aż kipiała szesnastowieczna Hiszpania, to dla nas, Polskich czytelników, czysta egzotyka a zarazem świetna ciekawostka, która jest, obok przygód i akcji, głównym atutem książki. Poznając elementy wychowania i nauki młodego rycerza lub zgłębiając grę na Vihuelli możemy dowiedzieć się znacznie więcej niż czytając nużące monografie historyczne.
Jedynymi minusami powieści, bo i takie niestety występują, są miejscami zbyt długie opisy nic nie znaczących tradycji lub przedmiotów oraz dłużyzny (pobyt Luisa w Belvis). Zakończenie książki również nie wszystkim przypadnie do gustu. Tak naprawdę książka kończy się niejednoznacznie i nie wiemy czy spodziewać się ciągu dalszego czy to po prostu koniec. Prosty język „Więźnia” oraz miejscami naiwna fabuła to również przeszkody dla zagorzałych miłośników powieści historycznych, dla których liczy się realizm i wierne naszkicowanie tła historycznego.
Reasumując przeczytać warto, jednakże na trwałe w pamięć „Więzień” nie zapada a to, w porównaniu z Sapkiem i Sienkiewiczem, jednak duża wada.