„Meksykańska hekatomba” pióra Wojciecha Kulawskiego to książka bardzo wciągająca i miejscami naprawdę ponętna. Autor dosyć sprytnie połączył w niej najlepsze walory swego gatunku – sensację z okrucieństwem, śmierć niewinnych z wojnami gangów, zemstę z ogromną miłością, seks z deprawacją. Słowem – książka ma potencjał, aby stać się inspiracją do filmowej ekranizacji, nie mówiąc już o tym, że czyta się ją naprawdę świetnie.
Nie bardzo wiem od czego zacząć. Hmm, wyobraźcie sobie, że gdzieś tam we wszechświecie istnieje meteoryt posiadający specjalne właściwości. Jakie? To proste – na przykład potrafi zneutralizować wszelkie impulsy elektryczne, tak więc ani nigdzie się nie dodzwonicie aby prosić o pomoc, ani nie zaświecicie lampki… Co więcej, tak mimochodem potrafi on przyśpieszać mutacje genetyczne m.in. ludzkich komórek. Te cudowne właściwości sprawiają, że ów obiekt kosmiczny staje się przedmiotem pożądania wielkich firm farmaceutycznych, skorumpowanych polityków, CIA oraz meksykańskich kartelów narkotykowych. Prawda, że zapowiada się ciekawie?
Fabuła książki toczy się w Meksyku – kraju upadłym, gdzie rząd oficjalnie stara się zwalczać wszechobecne i wszechpotężne kartele, choć walka ta skazana jest na brak rezultatów. Po pierwsze – w miejsce jednego rozbitego kartelu powstaje nowy, jeszcze bardziej żądny władzy i pieniędzy, a do tego bardziej brutalny. Po drugie – w Meksyku, o zgrozo, wszyscy są powiązani wspólnymi interesami. Wiąże się to oczywiście z faktem, że politycy i wojskowi są skorumpowani, a wszelkie walki z narkotykowymi bossami mają charakter prowizoryczny. Wprawdzie giną przestępcy, ale są to zazwyczaj płotki. Słowem – wszystko jest na pokaz. Po trzecie – w tym kraju toczy się zacięty bój pomiędzy konkurencyjnymi kartelami, które nie przebierają w środkach – i trupy ścielą się gęsto, najczęściej bogu winnych przechodniów, którzy znaleźli się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiedniej porze. Taki los…
Co łączy meteoryt o cudownych właściwościach z Meksykiem? Kilkadziesiąt lat temu w pewno miejsce – Ciuada Juarez na Jukatanie - spadł meteoryt o cudownych właściwościach. Amerykanie pod auspicjami CIA finansowali prowadzenie ściśle tajnych badań w meksykańskiej bazie, oczywiście łamiąc wszelkie przepisy międzynarodowe (eksperymenty przeprowadzane są na ludziach), aby móc poznać właściwości ludzkiego DNA. Wszystko po to, aby zdobyć przewagę, i najpewniej ziścić zimnowojenny sen o żołnierzu doskonałym. Może przy okazji uda się znaleźć jakieś lekarstwo na przykład na raka, HIV…? Amerykanie dochodzą jednak do wniosku, że badania nie przynoszą rezultatów, więc chcą zamknąć ośrodek. Wtedy okazuje się, że Meksykanie nie do końca podzielili się wynikami zaawansowanych badań, i nieoczekiwanie spada kolejny cudowny meteoryt. I wtedy wszystko się gmatwa.
Jeden z chłopców, który służył jako żywa probówka, (nosi imię Jan Matjas i ma polskie korzenie), zostaje wykradziony z bazy, przez jednego z uczonych, który prowadził na nim badania (ach te wyrzuty sumienia poniewczasie). Nagle chłopak staje się niezwykle pożądanym towarem zarówno dla CIA, jak i meksykańskiej armii, międzynarodowego koncernu farmaceutycznego i jednego z kartelów, zwanego El Chapo. Amerykańscy agenci nie cofną się przed niczym, aby zdobyć „obiekt”, przehandlują wszystko i wszystkich, wszak liczy się interes „narodowy”. Podobne podejście ma pewien skorumpowany meksykański poseł Fernando Moja, który zawiera pakt z El Chapo, aby sprzedać dzieciaka koncernowi, który już czuje smak ogromnych zysków. Z El Chapo walczy inny kartel zwany Sinaloa, na czele którego stoi Leonardo Santiago, największy boss w Meksyku. Staje się on sojusznikiem pewnego znanego szwajcarskiego archeologa, Tima Mayera, który stara się uratować chłopaka, swoją żonę porwaną przez El Chapo, wyrwać się z rąk CIA i samemu przeżyć. Słowem współczesna wersja Indiany Jonesa, choć pomysł, że szwajcarski archeolog zyskuje międzynarodową sławę jest dosyć kuriozalny. Chyba nie znam żadnego takiego, a jestem z wykształcenia historykiem. To tak po krótce.
Brak mi zdolności pisarskich, aby opisać wszystko to, co dzieje się w książce. A wierzcie mi, dzieje się szybko, i czasem ciężko złapać oddech. Fabuła prawie cały czas trzyma czytelnika w podniecającym napięciu. Autor w umiejętny i sprytny sposób połączył w swej książce kilka popularnych wątków. Mamy więc Indianę Jonesa, cudowne dziecko, seksowną i zboczoną agentkę (mnie trochę przypomina Czarną Wdowę z Avengersów), konflikty interesów wielkich organizacji międzynarodowych, śmierć niewinnych cywilów, którym nikt nie chce pomóc, oraz walkę ciemnych mocy, symbolizowaną przez walki karteli w Meksyku.
Mocną stroną książki jest to, że szefowie meksykańskich organizacji przestępczych są naprawdę intrygującymi postaciami. Nie znają strachu, nic ich nie krępuje, są niezwykle inteligentni… Słowem nic nie stanowi dla nich granicy nie do przebycia. Ich kreatywność jest wręcz nie do opisania. Gdybyście wiedzieli, co wyczyniają w książce… Istne cudo! Chciałbym zdradzić wam więcej, niestety nie mogę.
Jest tylko jedna drobna wada – Autor trochę za mało miejsca poświęcił na wewnętrzne rozterki bohaterów. Uczynił ich niemal bezuczuciowymi – odnosi się wrażenie, iż działają instynktownie, od razu podejmują decyzje, za wiele wiedzą i rzucają się na głęboką wodę bez przygotowania, wychodząc cudownie z opresji niemal za każdym razem. Niemniej książkę czyta się z wypiekami na twarzy. I niech żałuje ten, kto po nią nie sięgnie – bo traci bardzo wiele.
Książka została otrzymana z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.