Pierwsze spotkanie z Darami Anioła na zawsze zapadnie w mojej pamięci. Książki do „Miasta Szkła” pożyczyłam od kuzynki. Szybko je pochłonęłam. Czytanie trzech części cyklu zajęło mi około 3 lub 4 dni a dziennie czytałam je maksymalnie po 3 godziny. Przyznaję bez bicia, że książki bardzo mi się spodobały i byłam zaskoczona, że tak szybko skończyła się moja przygoda z nimi. Ucieszyła mnie więc wiadomość, że autorka postanowiła dopisać kolejne części cyklu „Dary Anioła”.
Akcja powieści dzieje się około sześć tygodni po wydarzeniach mających miejsce w Alicante. W tym czasie zdarzyło się wiele w życiu bohaterów. Jocelyn i Luke postanowili wziąć ślub. Clary uzyskała zgodę od matki, aby rozpocząć trening Nocnego Łowcy. Na rzecz ćwiczeń postanowiła rzucić szkołę. Jest jeszcze jedna ważna rzecz. Clarissa może wreszcie nazwać Jace’a swoim chłopakiem. Nie muszą także kryć się ze swoim uczuciem, ponieważ nie jest ono zakazane. Dodatkowo para obiecała sobie, że nikt nie dowie się, co wydarzyło się nad jeziorem w Idrysie.
Z nieznanego mi powodu głównym bohaterem „Miasta Upadłych Aniołów” stał się Simon. Nie przepadam za jego postacią, dlatego fragmenty z nim dłużyły mi się. Momentami miałam ochotę odłożyć książkę na półkę z nadzieją, że sceny z nim przepadną. Przytłaczały mnie momenty, gdy bohater użalał się nad sobą oraz chwile, gdy Cassandra pisała o jego dziewczynach. Rozumiem jednak, że fragmenty te były potrzebne, aby akcja potoczyła się tak, jak się potoczyła.
Jednym z głównych minusów całej powieści są sceny romantyczne. Rozumiem, że nie można przesadzić z akcją i trzeba ją zrównoważyć jakimiś spokojnymi scenami i często pada na takie scenki, jednak tutaj Cassandra przesadzała momentami. Simon często dobierał się do dziewczyn (tak, ssanie krwi zaliczam do dobierania się) a Clary co i rusz starała się całować z Jace’em. Wiem, że jest to powieść dla nastolatków a uwielbiane postacie to Jace i Clary, jednak uważam, że Cassie mogła sobie czasem darować i skupić się bardziej na akcji.
Nie piszę jednak, że nie ma tam akcji. Jest, ale przytłoczona wątkami romantycznymi. Podobała mi się akcja w kościele. Muszę też przyznać, że Cassie świetnie stworzyła scenę końcową, zamykającą akcję czwartej części serii. Sposób w jaki postanowiła uśmiercić Lilith był świetny, żeby nie napisać genialny.
Za każdym razem zachwycałam się okładkami książek z tej serii. Jednak nie tym razem. Kolorystyka jest ładna, nie powiem, że nie. Dobrze dobrane kolory komponują się ze sobą, jednak moim zdaniem postać nie jest dopracowana. Chłopak, który miał przypominać Simona kompletnie im nie wyszedł. Wygląda sztuczniej niż osoby z wcześniejszych części. Okładka może nie zachwyca, jednak treść to rekompensuje.
Podsumowując książka wypadła gorzej niż poprzednicy, jednak nie jest tak zła, że nie da się jej czytać. Wszystko co jest charakterystyczne dla stylu Cassandry zostało zachowane. Książka trzyma poziom. Bardzo podoba mi się ukazana historia, choć wiadomo, że ma swoje plusy jak i minusy. Uważam jednak, że jeśli polubiliście warsztat Cassandry i czytaliście wcześniejsze tomy to musicie zapoznać się także i z tą częścią.