„A on przyszedł na świat, żeby zrobić wiele rzeczy, ale również po to, by dać im nauczkę. Przekazać im prostą prawdę, że świat jest mrocznym miejscem.”*
Nie ma w tym nic dziwnego, że ufamy osobom bliskim. Jesteśmy pewni, że przy nich nic nam nie grozi, że ochronią nas przed złem całego świata. Jeśli jednak zdarzy się, że zło nas dosięgnie będą przy nas by wesprzeć w trudnej chwili. Jakie rozczarowanie nas dopada gdy ta pewność pęka jak bańka mydlana. Zło przed którym powinniśmy być chronieni jest bliżej niż nam się wydaje.
Arthur Danse to zły człowiek, nawet bardzo zły. Już od dziecka pokazywał swoją ciemną stronę, a z biegiem lat było tylko gorzej. Uważa, że jego celem jest pokazać, że świat zawsze i wszędzie jest zły. Człowiek ten bardzo staranie ukrywał swoją prawdziwą naturę i na nieszczęście dla Lydii, która dała się nabrać na jego kamuflaż i pomyślała, że spotkała tego jedynego. Do momentu pojawienia się Roberta wszystko było na pozór wspaniale. Mąż stał się kimś kogo kobieta zupełnie nie znała. Od teraz z czasem jej życie zaczęło przypominać koszmar. Lydia myślała, że rozwód wszystko zakończy, ale nawet nie wiedziała jak bardzo się myli i że to dopiero początek. Wychodzi na jaw, że przed byłym mężem powinna też chronić synka tylko nie bardzo ma jak bo ten milczy jak zaklęty. Mówi się, że dobro zawsze zwycięża, tylko czy na pewno?
Jack Ketchum jest znany jako amerykański pisarz światowej klasy grozy. Jego powieści zbierają coraz liczniejsze grono fanów. Utwory pisarza są realistyczne, bez upiększania i koloryzowania, opisuje coś co tak naprawdę może dziać się nawet obok nas. Takie mniej więcej i w wielkim skrócie można znaleźć o nim informacje w sieci. Tylko czy naprawdę jest taki dobry jak się mówi? „Jedyne dziecko” to pierwsza powieść tego autora, którą miałam okazję przeczytać. Czemu akurat padło na nią sama do końca nie wiem. Wiem natomiast, że ten kto stworzył okładkę znakomicie oddał zawartość książki. Stłuczone lustro ochlapane krwią, a w nim widać małego co najmniej pięcioletniego chłopca. Skulonego, przestraszonego malucha, który na coś czeka. Na coś złego. Tak, okładka zdecydowanie przyciąga oko.
W moim mniemaniu kryminały, horrory czy też thrillery powinny powodować napięcie, poczucie strachu. Powinniśmy czuć to co bohaterowie. Tego spodziewałam się też i po tej powieści, teraz już mogę spokojnie też powiedzieć, że wszystkie pozytywne opinie odnośnie tej pozycji były jak najbardziej prawdziwe i trafne. Trudno jest powiedzieć o „Jedynym dziecku”, że zachwyca czy też powala na kolana, ale historia ta sprawia, że zapominamy o wszystkim i jak najszybciej chcemy poznać zakończenie. Ketchum tym utworem wywołuje w czytelnikach wściekłość, niedowierzanie oraz niesmak. Autor na końcu umieścił informacje, że książka ta powstała na skutek pewnego programu, który obejrzał, a więc to nie jest tak do końca fikcja. W takich momentach mamy ochotę reagować choć wiemy, że nic nie poradzimy. To co działo się w rodzinie Danse mimo braku szczegółowych opisów stosowanej przemocy było przedstawione bardzo drastycznie i realistyczne, dużo można się też domyślić z tego co przeczytamy. Samo to już wystarczyło by obudziły się w nas emocje tak negatywne, że nie sposób ich określić.
Było coś w tej pozycji co mnie śmieszyło. Chodzi tu o wymiar sprawiedliwości, który mam ochotę zmyślać i wyśmiać bo o żadnej sprawiedliwości nie ma mowy. To co prawo czyniło w sprawie Roberta bało mało, a wręcz wcale nie śmieszną komedią. Tu liczą się znajomości i kto co i na kogo ma. Trzeba mieć kontakty i potrafić wykorzystać posiadaną wiedzę. To co się działo w trakcie trwania sprawy jest niestety odzwierciedleniem w realnym życiu, często zwyciężają ci co posiadają pieniądze i znajomości. Naprawdę czasem wydaje mi się, że ucieczka byłaby najlepszym rozwiązaniem. Nie jestem w stanie zrozumieć jak można być takim ignorantem i nie zauważać czegoś tak oczywistego. Właśnie przez takie działania jest coraz więcej ofiar i nieszczęść.
„Jedyne dziecko” pochłonęłam w kilka godzin. Nie mogłam się oderwać od tej drastycznej historii, nawet przez chwile moje myśli nie błądziły gdzie indziej. To wstrząsający opis działań oprawcy i reakcji ofiary. Czytelnik momentalnie wczuwa się w fabułę i przeżywa to co dzieje się Lydii i Robertowi. Mimo tego, że wiemy czego się spodziewać ten strach, niepewność i bezsilność spada na nas jak grom z jasnego nieba i przygniata swoją mocą.
Nie polecam tej książki osobą o słabych nerwach, jej realizm przeraża i zapada na długi czas w pamięci. Amerykański pisarz stworzył powieść w sposób przemyślany, dopracował każdy element. Wszystko jest tu na swoim miejscu, do końca też ma się nadzieje, że może tym razem wygra prawda. Zdecydowanie polecam!
*str. 51