Nie pamiętam, ile razy czytałam „Solaris”, ale co najmniej kilka. Zawsze z przyjemnością wracam do tej książki.
Chociaż minęło sporo lat od pierwszego wydania, poruszane problemy nadal są aktualne. Jest w tej wizji dużo niepokoju, nieznanego, ale jakże pociągającego.
Wypatruj znaków
„Solaris” to powieść science-fiction, której akcja zaczyna się w momencie, gdy Kelvin przybywa na stację badawczą. Od początku dzieje się tutaj coś dziwnego.
„Normalnie, kto żyw biegnie na lotnisko, kiedy przybywa ktoś nowy, i do tego jeszcze prosto z Ziemi. Nie mogłem się jednak dłużej nad tym zastanawiać, bo ogromny krąg, jaki zataczało wokół mnie słońce, stanął dęba wraz z równiną, ku której leciałem”.
Pierwszą osobą, którą bohater spotyka na stacji jest Snaut – członek załogi, naukowiec. Ten dziwnie się zachowuje, powtarza: nie znam cię, nie znam cię. Wkrótce okazuje się, że inny badacz – Gibarian zginął w tajemniczych okolicznościach. Na stacji znajduje się jeszcze jeden pasażer – Sartorius, który zamknięty w swoim pomieszczeniu, unika jakiegokolwiek kontaktu.
Snaut nic nie wyjaśnia Kelvinowi. Gdy ten wreszcie sam widzi i doświadcza zaskakujących sytuacji i spotkań, zdaje sobie sprawę, że nie uwierzyłby w jego słowa.
Jak trudno nam się rozstać?
Kelvina odwiedza była ukochana. Nie postarzała się, ani o godzinę. Mówi, wygląda i zachowuje się zupełnie jak ona. Okazuje się, że każdy z członków załogi przeżył i przeżywa nieustannie takie same wizyty. Trudno uwierzyć, że to nie ona. Na początku Kelvin stara się pozbyć przybysza, ale okazuje się, że nie jest to możliwe. Prawdopodobnie te tajemnicze sytuacje to wpływ oceanu znajdującego się na powierzchni planety, który wydaje się „żywy”.
„Przez pewien czas popularny był (rozpowszechniany gorliwie przez prasę codzienną) pogląd, że myślący ocean, który opływa całą Solaris, jest gigantycznym mózgiem, przewyższającym naszą cywilizację o miliony lat rozwoju, że to jakiś kosmiczny yoga”, mędrzec, upostaciowana wszechwiedza, która dawno już pojęła płonność wszelkiego działania i dlatego zachowuje wobec nas kategoryczne milczenie”.
Nieznane budzi strach
„Solaris” to wiele ciekawych refleksji, rozmyślania na temat kosmicznych podróży i zdobywania wszechświata, naszych motywacji i lęku przed tym, co nieznane.
„Wyruszamy w kosmos, przygotowani na wszystko, to znaczy, na samotność, na walkę, męczeństwo i śmierć. Ze skromności nie wypowiadamy tego głośno, ale myślimy sobie czasem, że jesteśmy wspaniali. Tymczasem, tymczasem to nie chcemy zdobywać kosmosu, chcemy tylko rozszerzyć Ziemie do jego granic”.
Każda z pojawiających się postaci – gości jest niczym projekcja tego, co tkwi w umysłach badaczy. Swoista forma komunikacją, jaką zdaje się podejmować myślący ocean. Czy to oznacza prawdziwy, upragniony, głęboki kontakt? Już sama struktura powieści pokazuje, że takie poznanie nie jest możliwe. Wszystko okazuje się złudzeniem, bohater nie jest w stanie uwolnić się od ludzkiej perspektywy.
„Powtarzać istnienie ludzkie, dobrze, ale powtarzać je tak, jak pijak powtarza oklepaną melodię, wrzucając coraz nowe miedziaki w głąb grającej szafy? Ani przez chwilę nie wierzyłem, że ten płynny kolos, który wielu setkom ludzi zgotował w sobie śmierć, z którym od dziesiątków lat daremnie usiłowała nawiązać chociażby nić porozumienia cała moja rasa, że on, unoszący mnie bezwiednie jak ziarnko prochu, wzruszy się tragedią dwojga ludzi”.