Do książek młodzieżowych zwykle podchodzę z rezerwą. Za dużo w ostatnim czasie zombie, wampirów czy innych pół – ludzi. W przypadku „Maximum Ride: Eksperyment Anioł” dużą rolę odegrał autor. Nazwisko Jamesa Pattersona zapewne obiło się o uszy niejednemu książkowemu molowi, ale czy ktokolwiek kojarzył tego amerykańskiego autora thrillerów z serią książek dla młodzieży? Ja nie, dlatego z ciekawości sięgnęłam po pierwszy tom z serii Maximum Ride, zupełnie nie mając pojęcia, o czym ta książka tak naprawdę jest.
Z lekkim zaskoczeniem odkryłam, że bohaterami powieści Jamesa Pattersona również są pewne zmutowane istoty ludzkie. Max, Kieł, Iggy, Gazownik, Angela i Kuks to ofiary szalonych naukowców, którzy dawno temu wszczepili im ptasi gen. O dziwo, ta nietypowa operacja zakończyła się sukcesem, cała szóstka wyrosła na normalnych nastolatków. No, prawie normalnych, bo tam, gdzie przeciętny człowiek ma linię kręgosłupa, oni mają coś jeszcze – skrzydła. Udało im się uciec z laboratorium, które nazywają Szkołą i od tego momentu tworzą Stado, w którym zasada znana z „Trzech muszkieterów” (Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego) jest nadrzędna. To właśnie dlatego, gdy mała Angela zostaje porwana, Max jako przywódca stada nie ma wątpliwości, co należy robić. Razem z Kłem wyruszają na misję ratunkową, jednak czy sami w ten sposób nie wpadną w poważne tarapaty?
Niekwestionowaną zaletą tej książki jest język, jakim została napisana. Bardzo prosty, (nawet naukowcy zostali zastąpieni Fartuchami, a laboratorium jawi się po prostu jako Szkoła) a przy tym zabawny, pełen humorystycznych dialogów. Nadaje to niesamowitą lekkość i szybkie tempo czytania. Przyczyniają się do tego także bardzo krótkie rozdziały, które mimo swojej niewielkiej objętości nie dają wrażenia przerwanej akcji, czy niewyjaśnionego wątku. Osobiście nie miałam wcześniej przyjemności poznania twórczości Pattersona, jednak jako autor thrillerów nie kojarzył mi się z tak lekkim piórem. Jak widać pisarzy nigdy nie należy szufladkować, bo niejednokrotnie mogą nas zaskoczyć. Dodatkowym plusem jest to, że pomysł na stworzenie ludzi ze skrzydłami, aniołów, chciałoby się powiedzieć, wydaje się być oryginalny w dobie wszechobecnych wampirów, których już chyba każdy ma powyżej uszu. Poza tym, pod przykrywką błahej historii jest również pokazany przykład ingerencji człowieka w naturę, a warto zauważyć, że zabawa z DNA, niekoniecznie musi skończyć się tak jak w książce Pattersona. Nie mówiąc już o losie ofiar takiego eksperymentu.
Jeśli chodzi o samych bohaterów, o Stado, to tutaj już nie było tak kolorowo. Być może to wynik mutacji, a także konieczności radzenia sobie z sytuacją, kiedy balansujemy na krawędzi życia i śmierci, jednak trochę nieprawdopodobnie brzmi, kiedy sześciolatka płynnie czyta naukowe artykuły. Również pozostałe dzieciaki sprawiały wrażenie dużo starszych niż były w rzeczywistości, jednak zrzucam to na karb tego, iż od małego musiały radzić sobie same w walce o przetrwanie. Jeśli przymkniemy oko na ten nieco nienaturalny obraz bohaterów (co tam zachowanie, przecież oni mają skrzydła!), to całość jest naprawdę fantastyczną przygodą i warto poświęcić czas na przeczytanie Maximum Ride.
Pierwsza część młodzieżowej serii Jamesa Pattersona mnie osobiście urzekła. Naprawdę polubiłam te dzieciaki, a momentami nawet podziwiałam za odwagę i wzajemną miłość. Z chęcią sięgnę po kolejne tomy z serii Maximum Ride i przekonam się czy Max, Kieł, Iggy, Kuks, Gazownik i Angela zdołają na zawsze uciec od Fartuchów i Likwidatorów. Nastolatkom zdecydowanie polecam, pozostałym zostawiam wolny wybór.