Pierwsze, na co zwróciłam uwagę trzymając wygodnie w swoich dłoniach powieść Tiny Reber "Miłość bez scenariusza" to jej objętość. Książki mające tyle stron zazwyczaj kojarzą mi się z fantastyką. A o czym prawi ta pisarka, pytacie? Reber w mojej opinii postawiła sobie wysoko poprzeczkę decydując się na napisanie romansu. Nie mogę sobie przypomnieć, kiedy i czy w ogóle czytałam dobrze napisane dzieło z tego gatunku. Nie zdziwicie się więc, gdy napiszę, że miałam pewne obawy, chociaż romans sam w sobie jest dla mnie bardzo interesujący i lubię czytać tego rodzaju powieści. Pod warunkiem, że bez opamiętania wciągają w swój świat czytelnika, sprawiając, iż rzeczywistość nie będzie miała żadnego znaczenia w obliczu ciekawej lektury. Czy moje pragnienia zostały spełnione? W dużej mierze tak, jednak wciąż nie jestem usatysfakcjonowana.
W "Miłości bez scenariusza" czytelnik poznaje dwudziestosiedmioletnią Taryn Mitchell, mieszkankę małego miasteczka, która - wydawałoby się - ma wszystko, czego potrzebuje do szczęścia. Jest właścicielką baru, ma oddanych przyjaciół i w skrócie mówiąc wiedzie stateczne i spokojne życie. Główna bohaterka ma pewną skłonność: po wielu miłosnych zawodach nie chce więcej angażować się w żaden związek, nie chce ryzykować tego, iż znowu może zostać zraniona. Do pewnego dnia... Tego dnia w jej miejscowości zaczynają kręcić kontynuację niesamowicie popularnego filmu - "Seaside", w którym pierwsze skrzypce gra boski Ryan Christensen, posiadający dosłownie miliony fanek na całym świecie. Losy tych dwojga nigdy nie powinny się skrzyżować, ale tak się dzieje - i to jedno niefortunne wydarzenie zmienia ich życie na zawsze. Jednak czy związek osób, pochodzących z dwóch całkowicie innych światów ma jakąkolwiek szansę na przetrwanie?
Powiem tak: fabuła na początku wydawała mi się taka banalna, oklepana, ale ja jestem taka, że nie skreślam książki, bo "to już było". I dobrze, że tego nie zrobiłam, bowiem "Miłość bez scenariusza" już na samym początku skojarzyła mi się z powieścią polskiej pisarki pt. "Ostatnia spowiedź" (nadal mam mam złe wspomnienia po tym czytelniczym niewypale). W "Ostatniej..." poruszany temat jest podobny, jednak już sposób jego przedstawienia i bohaterowie są po prostu nie do zniesienia. Czytanie tego "dzieła" było jak nieustanna droga przez mękę. Ja jednak nie o tej powieści chcę pisać, ale o "Miłości bez scenariusza", w której opisana historia okazała się być dla mnie niezwykle zaskakującą i absorbująca, a przede wszystkim pełna ciepła. Nie było w niej żadnych sztucznych i wymuszonych dramatów, ale ta prawdziwość zarezerwowana dla niewielu dzieł. Dlaczego zestawiłam oba te dzieła razem? Mianowicie dlatego, iż "Miłość..." idealnie ukazuje jak polskim autorom jest daleko do międzynarodowego poziomu, chociażby Tiny Reber. Fakt, chwilami naprawdę się nudziłam w czasie lektury tej książki i miałam ochotę przekartkować kilka stron do przodu, to i tak wolę to, niż słodkość nie do wytrzymania w "Ostatniej spowiedzi".
Mogłoby się wydawać, iż prawie siedemset stron to stanowczo za dużo jak na historię aktora i zwyczajnej dziewczyny. I jest to niestety prawda. Chwilami nudziłam się niemiłosiernie i nie mogłam się zmusić, aby wrócić do czytania tej powieści. Irytowały mnie także za częste miłosne wyznania bohaterów, co za dużo to nie zdrowo. Gołym okiem jednak widać, iż Tina Reber bardzo dużo czasu i swoich umiejętności włożyła w realne ukazanie relacji łączących Ryan'a i Taryn i to jest na plus. Zrobiła to w sposób bardzo wiarygodny, sprawiając, iż czytelnik z ciekawością kibicuje tym bohaterom, życzy im powodzenia i cieszy się razem z nimi. Obserwowanie, jak stopniowo ich związek zaczyna ewoluować, jak oboje radzą sobie z wieloma aspektami sławy jest naprawdę interesującym doświadczeniem, jednak uważam, że można było całą ich opowieść rozegrać nieco szybciej, bez zbędnych przerywników i przejść w końcu to sedna.
Jak pewnie zdążyliście się domyślić, spodobało mi się dzieło "Miłość bez scenariusza", pomimo tego, że ma ono swoje wady. To powieść z gatunku lekkich i ciepłych historii, które potrafią umilić czas na kilka dni (mi lektura tego dzieła zajęła tydzień, ze względu na kompletny brak czasu). Jeśli lubujecie się w romansach, to ta książka jest dla Was pozycją obowiązkową!