Ludzie fantazjują o przeróżnych oprawach swoich przyszłych ślubów – no akurat Tali marzy się związanie węzłem małżeńskim w nawiedzonym domu. Dobrze, że ma dzianego przyjaciela, który w miarę lekką ręką organizuje wynajęcie na jedną noc starej japońskiej rezydencji z upiorną historią o pogrzebanej żywcem pannie młodej (to się na pewno skończy dobrze). Na bardzo nieformalne „i że cię nie opuszczę aż do” stawia się paczka ””””przyjaciół”””” w składzie Cat (główna bohaterka, po ciężkiej depresji), Philip (złoty chłopiec), Lin (grupowy błazen), oczywiście wspomniana Talia (fanka horrorów) oraz Faiz (jej mąż in spe, nerd).
Największym plusem książki jest zdecydowanie lokacja: miejsce akcji jest świetne, bardzo podobają mi się opisy samego domiszcza pełnego starych lalek, rozpadających się książek i innych malowideł z yōkai. Aspekt paranormalny ma mocny fundament – szkoda tylko, że nic specjalnego na nim nie zostaje zbudowane, a sama zmora głównie niezręcznie pałęta się w tle.
Hasło "grupa przyjaciół" może być tu odmieniane przez wszystkie przypadki, ale matko kochana!, jak ta antypatyczna banda gnojków się nie znosi i wbija sobie szpile przy byle okazji, nie mogę uwierzyć, że dobrowolnie jeżdżą ze sobą na wakacje i zapraszają na śluby. Poza Linem (który w kategorii buraczanej jest klasą samą w sobie i zlewa wszystkich poza Cat – i tylko dla niej się pofatygował, co mówi młodej parze prosto w twarz) każdy ma do każdego jakiś wąt i historię relacji tworzących jeden telenowelowaty tygiel, każda możliwa heterokonfiguracja się tu wydarza. Mam hipotezę, że gdyby towarzystwo po prostu pogadało popiło i zmyło na drugi dzień, to zmora włożyłaby zatyczki do uszu i przespała, a tak to zerwała się z łóżka ich dojechać bo ile w końcu można słuchać takiego nabzdyczonego pitolenia.
Fabuła sama w sobie jest prosta, co nie przeszkadza osobie autorskiej spychać czytelnika z łatwego toru nagłymi, kompletnie niezrozumiałymi decyzjami bohaterów. Narracja prowadzona jest z punktu widzenia Cat, która używa bardzo kwiecistego języka (pasującego zresztą do tej bohaterki), w której akapit bez co najmniej dwóch porównań jest akapitem straconym. Porównania częściej mi się podobały niż nie (zwłaszcza opisy różnorakich ciemności), no ale nie brakuje tu też pretensjonalnie śmiesznych wykwitów ("No footsteps, their escape frictionless as envy", "I blotted tears from my eyes (...) as the world smeared into a sodium haze", "ohaguro-bettari sat and laughed like someone'd told her the joke that killed God", itp., itd.). Khaw znam tylko ze współpracy przy tekstach do świetnego „World of Horror”, może im trzeba kogoś do duetu, kto by schładzał te puchnące metafory.
Trafione, klimatyczne porównania i miejsce akcji nie ratują „Nothing But Blackened Teeth”, a najstraszniejsze w tej książce jest to, że można utknąć na imprezie z taką grupą palantów. 3/10.
^ pochowana w podłodze zmora słuchająca o drugiej nad ranem, jak banda toksycznych baranów tupie jej nad głową i kłóci o pierdoły, koloryzowane
[Recenzja została po raz pierwszy (01.09.2022) opublikowana na LubimyCzytać pod pseudonimem Kazik.]
A Heian-era mansion stands abandoned, its foundations resting on the bones of a bride and its walls packed with the remains of the girls sacrificed to keep her company. It’s the perfect venue for ...
A Heian-era mansion stands abandoned, its foundations resting on the bones of a bride and its walls packed with the remains of the girls sacrificed to keep her company. It’s the perfect venue for ...
Gdzie kupić
Księgarnie internetowe
Sprawdzam dostępność...
Ogłoszenia
Dodaj ogłoszenie
2 osoby szukają tej książki
Pozostałe recenzje @KazikLec
Chryzantema, cytra, topór
To, że klan Inugami to banda serdecznie nienawidzących się nawzajem palantów, nie jest żadną nowością. Równie dobrze znanym w okolicy faktem jest ich źle skrywane wyczek...
1937, prowincja, cała okolica żyje ślubem lokalnego panicza i nauczycielki. I będzie jeszcze bardziej żyła morderstwem, które wydarzy się w noc po ceremonii, gdy rodzinę...