Ernest Cline z zawodu jest scenarzystą, natomiast książka Player one jest jego debiutem pisarskim.
Wyobraźcie sobie świat pogrążony w chaosie, targany ciągłą biedą i w którym naturalne złoża energii już praktycznie nie istnieją. Świat, dla którego jedynym dobrodziejstwem jest szeroko rozwinięta technologia, pozwalająca na ucieczkę od rzeczywistości w świat wirtualny gdzie każdy może być tym, kim zapragnie.
To właśnie w takich czasach żyje osiemnastoletni Wade. Jego główną rozrywką i ogólnie całym życiem jest jego awatar stworzony w OASIS, czyli w globalnym świecie internetowym. Jego głównym celem, tak jak zresztą wszystkich wirtualnych maniaków, jest odnalezienie i rozszyfrowanie zagadek, które twórca OASIS zakodował w tym wirtualnym świecie. Mają one doprowadzić szczęśliwca do tzw. „jaja wielkanocnego Hallidaya”, ponieważ osoba, która je odnajdzie stanie się spadkobiercą ekscentrycznego multimiliardera. To właśnie Wade po kilku latach bezowocnych poszukiwań, natrafia na pierwszą zagadkę. Od tego momentu rozpoczyna się wyczerpujący i brutalny wyścig o władzę nad OASIS. Czy Wade’owi się powiedzie? Jak zakończy się cała ta sprawa? Te pytania i wiele innych pozostawię bez odpowiedzi. Sami musicie odkryć te tajemnice.
Książki z gatunku science fiction nigdy nie należały i chyba raczej nie będą należeć do moich ulubionych. Jednak po Player one zdecydowałam się sięgnąć ze względu na nader interesujący opis książki, jaki wydawnictwo Amber umieściło z zapowiedziach. Pozwala on, bowiem sądzić, że oprócz głównych zagadnień z gatunku SF, autor wykorzystał w czasie tworzenia powieści, również elementy antyutopii. Od razu chcę zaznaczyć, iż jest to jak najbardziej trafne spostrzeżenie. Wracając jednak do tematu. Co prawda Pan Cline nie poświęcił im dużo uwagi, jednak zarys ruiny, jaką stanie się nasz świat, jest naprawdę bardzo sugestywny i rzeczywiście bliski przyszłości, jaka może nas w końcu spotkać za te iks lat.
Cała fabuła jest „dopieszczona” i doskonale przemyślana w każdym najmniejszym jej aspekcie. Z tego też powodu, czytelnik od razu zdaje sobie sprawę, że zebranie tych wszystkich informacji było naprawdę bardzo żmudną i ciężką pracą, którą autor wykonał, co do joty jeszcze za nim zabrał się za pisanie powieści.
Bardzo podobała mi się koncepcja narracji pierwszoosobowej prowadzonej przez głównego bohatera, co w moim przypadku jest naprawdę rzadkością. Jak dla mnie jest do sporym plusem dla tej książki. Cała narracja ma, bowiem często bardzo prześmiewczy i sarkastyczny ton, jeżeli chodzi o przeszłą i teraźniejszą historię naszej planety. Gdy chodzi natomiast o nowinki techniczne, bez problemu można wyczytać pomiędzy słowami, jaki zachwyt odczuwa nasz główny bohater w zetknięciu z nimi. Z całą pewnością jest to także zasługa języka, jakim posługiwał się Ernest Cline w trakcie tworzenia swojego debiutu. Jest on, co prawda zarzucony masą nazw, tytułów i zwrotów technicznych jednak, gdy pominiemy to wszystko ujrzymy prosty i łatwo przyswajalny język, z którego zrozumieniem nikt nie powinien mieć żadnych problemów.
Podsumowując. Player one jest ekscytującą i wciągającą lekturą niepozbawioną jednak wad. Dużym jej minusem jest ogrom informacji, jakimi czytelnik zostaje zarzucony już od pierwszej strony powieści. Są to głównie nazwy, zwroty techniczne i wyrywki z historii dotyczącej lat 80. Będzie to z pewnością zachętą dla osób interesujących się ta epoką, ale zachęcam też pozostałych do zapoznania się z tą historią. Naprawdę warto!