Na czas czytania "Złodzieja z szafotu" przeniosłam się dzięki Bernardowi Cornwellowi do Anglii w początkach XIX wieku, głównie do jej stolicy. Londyn ze swym mrocznym, deszczowym klimatem w tym okresie był miejscem wielu niezwykle popularnych i niesamowicie ekscytujących dla żądnych wrażeń londyńczyków, widowisk: cotygodniowych egzekucji, w których na szafot z więzienia w Newgate trafiało za każdym razem kilku skazańców. Dla mnie to przerażające, że ktoś chciał oglądać te spektakle, które urządzał odrażająco wyglądający kat, dokładający wszelkich starań, by spektakl był udany, a taniec skazanych na pętli usatysfakcjonował rozentuzjazmowany tłum. A jednak chętnych było wielu, prawie cała okolica ciągnęła, by zobaczyć ten niesamowity szubieniczny taniec na Old Bailey, w którym skazańcy drżeli, szarpali się i wyginali. Takie widoki mieli zapewnione prawie bez końca, gdyż skazanych oczekujących na swą kolej nie brakowało; karę śmierci dostać mógł każdy oskarżony - i to nie tylko o poważne przestępstwa, ale również o niewielki występek, zawiniony czy nie, gdyż nie miał szansy udowodnić, że jest niewinny; sąd takich argumentów nie słuchał, a skazywanie na śmierć zgodnie z krwawym angielskim kodeksem tamtych czasów miało być przestrogą dla innych potencjalnych przestępców.
Czasem jednak zdarzało się, że pod wpływem petycji z prośbą o ułaskawienie, wniesionej za pośrednictwem ważnej osobistości, minister spraw wewnętrznych powoływał śledczego, który miał za zadanie zbadanie okoliczności popełnienia występku, za który groziła śmierć. I o takiej sytuacji opowiada "Złodziej z szafotu".
Bohaterem książki jest były wojskowy, uczestnik wojny z Napoleonem, który między innymi brał udział w bitwie pod Waterloo, Rider Sandman. Sandman znajduje się w trudnej sytuacji finansowej, która uniemożliwia mu poślubienie ukochanej kobiety i sprawia, że jest w depresji, którą pogłębia fakt, że nie może znaleźć pracy, a musi zapewnić byt swej matce i siostrze. Wprawdzie jest świetnym krykiecistą, ale chcąc grać zawsze fair, ma niewielkie możliwości uzyskania wysokiego zarobku. Mieszka więc w podejrzanej oberży, gdzie spotykają się różnej maści męty społeczne i drobni przestępcy, i nie bardzo wie, jak znaleźć pracę. Aż niespodziewanie otrzymuje dzięki znajomemu zlecenie przeprowadzenia śledztwa sprawdzającego okoliczności popełnienia przez niejakiego Charlesa Cordaya gwałtu i mordu na hrabinie Abevury.
W krótkim czasie siedmiu dni Rider Sandman ma udowodnić, że to Charles zamordował i powinien zostać powieszony; jest tym bardzo zdziwiony, gdyż był przekonany, że śledztwo ma wykazać jego niewinność. Minister spraw wewnętrznych nie zamierza ułaskawiać Cordaya, ale by zadośćuczynić prośbie królowej, zleca śledztwo, które Sandman - mając na względzie godziwą zapłatę - podejmuje się przeprowadzić.
Rider oczywiście zaczyna od rozmowy ze skazanym, przy okazji przekonując się, jakim okropnym i ponurym miejscem jest więzienie Newgate. W trakcie rozmowy upewnia się, że Charles, utalentowany malarz, nie mógł popełnić zbrodni na hrabinie, którą malował akurat w dniu, gdy popełniono zbrodnię - i postanawia zrobić wszystko, co będzie w jego mocy, by wykraść go z szafotu.
Tak zaczyna się wyścig z czasem. Sandman, by udowodnić niewinność skazańca, musi przede wszystkim odnaleźć i zmusić do złożenia zeznań jedyną osobę mogącą dać alibi oczekującemu na śmierć Charlesowi, a jest nią pokojówka zamordowanej, Meg, która po zabójstwie znikła bez śladu.
Akcja toczy się więc szybko, w Londynie i poza Londynem, a bohater kilkakrotnie omal nie traci życia, gdyż jak się okazuje, piękna denatka nie była aniołem, więc zainteresowana jej ewentualną śmiercią mogła być niejedna osoba, której śledztwo prowadzone przez Sandmana jest wyraźnie nie na rękę. Jednak przy wydatnej pomocy trójki przyjaciół Riderowi udaje się wykonać zlecone zadanie i w ostatniej sekundzie dosłownie wydrzeć Charlesa z rąk kata.
"Złodziej z szafotu" to moje pierwsze, ale mam nadzieję nie ostatnie spotkanie z Bernardem Cornwellem, który błyskotliwie i intrygująco poprowadził akcję swego doskonałego kryminału, sprawiając, że czytałam nie tylko z dużą przyjemnością, ale i bardzo szybko, by jak najprędzej dotrzeć do finału i dowiedzieć się, kto jest faktycznym mordercą. Poza tym pisarz stworzył galerię niezwykle barwnych i oryginalnych postaci, reprezentujących zarówno niziny społeczne, jak i wyższe sfery wiktoriańskiej Anglii. Z dużym realizmem ukazał Londyn z jego obszarami nędzy i bogactwa, ogromnie niesprawiedliwy w tym czasie angielski system prawny, dla którego życie ludzi z niższych sfer społecznych nie było nic warte, a także niskie instynkty londyńczyków, dla których przerażający czyn kata był jedną z najlepszych rozrywek.
Interesujący wątek stanowią również wspomnienia wojenne Sandmana, sprawiające, że książka nie tylko zapewnia znakomitą rozrywkę, ale również dostarcza sporo wiedzy historycznej. Takie "dwa w jednym" doskonale podane.
Ogólnie rzecz biorąc, to powieść napisana lekkim piórem, bez wszechobecnych dzisiaj wulgaryzmów, a niepozbawiona - oprócz ekscytującego wątku kryminalnego i społeczno-obyczajowego - również sporej dozy humoru; znakomicie się ją czyta i jest warta lektury.