Północ. Kalkuta tonie w nocnej mgle. Wśród tej niepozornej, zmorzonej snem scenerii rozgrywa się prawdziwy dramat. Nie bacząc na zimno i świadomość rychłej śmierci, pewien mężczyzna ucieka przed złem. Maleńkie bliźnięta płaczą z głodu i zimna na jego łodzi, ale mężczyzna nie może się teraz zatrzymać. Dziś to nie jego życie jest ważne, musi ocalić dzieci. Dla Niej. Ale prześladowca jest coraz bliżej i nie spocznie dopóki nie dostanie tego czego szuka. Pragnąc za wszelką cenę nie dopuścić do tragedii, nie licząc się z ceną, mężczyźnie udaje się zanieść dzieci ich babci i choć chwilę potem historia owego mężczyzny się kończy, to dla wszystkich innych w tej właśnie chwili koszmar dopiero się zaczyna. Gra już się rozpoczęła. Teraz można tylko odwlekać nieuniknione. Kobieta postanawia rozdzielić bliźnięta dla ich bezpieczeństwa, jednak jak się pewnie domyślacie, losy dej dwójki jeszcze się przetną. 16 lat później, w pewnym bardzo tajemniczym miejscu…
Zanim opowiem wam o tym spotkaniu, przenieśmy się o wspomniane 16 lat w przyszłość, do miejsca, które większości z was kojarzy się głównie ze smutkiem i wielką samotnością. Sierociniec St. Patrick’s, to tu, Ben spędził całe swoje życie. Nie ma innego domu ani innej rodziny niż ta, którą dostał od tego miejsca. Teraz jednak, kiedy według prawa jest już dorosły, musi opuścić sierociniec, podobnie jak szóstka jego przyjaciół. Razem z owymi przyjaciółmi, Ben stworzył przed laty sekretne stowarzyszenie, Chowbar Society, mające na celu bezwarunkową pomoc wszystkim swoim członkom i wspólne zbieranie wiedzy, która przyszłości mogła pomóc im przetrwać w tajemniczym i okrutnym świecie. Przyjaciele spotykają się w starej, zrujnowanej rezydencji nazwanej przez nich Pałacem Północy, miejscu w którym łączą się ich historie, bo to właśnie opowieść jest ceną za członkostwo w Chowbar Society. W nocy kiedy miało odbyć się ostatnie spotkanie, stowarzyszenie zyskało niespodziewanie nowego członka. Sheere, bo tak jej na imię, to tajemnicza dziewczyna, którą z wychowankami sierocińca łączy więcej niż mogłoby się wydawać. Podobnie jak oni, nigdy nie miała prawdziwego domu. Wychowana przez surową babcię, która nie pozwoliła nigdzie zagrzać im miejsca na dłużej, zupełnie jakby przed czymś uciekała… I posiada historię, którą może wkupić się do stowarzyszenia. Historię, która stanie się początkiem wielkiej przygody i wielkiego niebezpieczeństwa. Domyślacie się pewnie kim jest owa dziewczyna. I macie rację. W tym momencie krucha bariera bezpieczeństwa zapewniona bliźniętom przez babcię roztrzaskała się na milion raniących części. Nadszedł czas na finał gry, która nie może dobrze się skończyć.
Zarówno Ben, jak i wszyscy członkowie Chowbar Society, to tak niesamowicie wyraziste i pełne życia postaci, że chciałabym każdemu z nich poświęcić osobny akapit. Są niczym barwny witraż: każdy element jest zachwycający i wyjątkowy, choć tak naprawdę dopiero razem tworzą kompletną całość. Są niczym jeden organizm, idealnie zsynchronizowany, zbudowany z uzupełniających się elementów. Choć jest to historia Bena i Sheere, opowiada ją ich przyjaciel Ian. Dlaczego cichy, spokojny, cierpiący na bezsenność, marzący o karierze lekarza chłopiec, jest narratorem a nie ten, kogo opowieść bezpośrednio dotyczy? Nie odpowiem wam na to pytanie, ale zadam kolejne: kto widzi więcej? Narracja Iana ma formę wtrąceń między rozdziałami opisywanymi w trzeciej osobie. Przyznam, że ten pomysł był trafiony, przynajmniej w moim odczuciu.
Skupiłam się na bohaterach zupełnie pomijając po drodze tajemnicę z jaką muszą się zmierzyć. Mamy tu więc czarny charakter, tajemniczego Jawahala, którego losy niegdyś skrzyżowały się z losami ojca bliźniąt, pociąg w płomieniach, owiane tajemnicą zbrodnie i miejsca w które lepiej nie zapuszczać się po zmroku. Podsumowując: Carlos jak zwykle nie zawodzi i nie oszczędza bohaterów. Mimo iż historia nie dorównuje jego późniejszym dziełom, czuć w niej już ten klimat i niepowtarzalność, charakterystyczny dla autora. Zastanawiałam się czy Zafon nie ma przypadkiem jakichś zadatków na piromana, ponieważ w każdej ze swoich książek, podpala coś lub kogoś, jednak w tej powieści było chyba jak dotąd najwięcej ognia. Nie zabrakło też elementów wywołujących przerażenie, a końcówka jak zwykle wbiła mnie w fotel. Tym razem udało mi się znaleźć jednak dwa minusy, które dla was wcale minusami być nie muszą. Pierwszy: bardzo częste używanie słowa „fantasmagoria”. Denerwowało mnie to niesamowicie bo nie dość, że ciężko się je wymawia, to jeszcze, a może przede wszystkim, miałam ledwie nikłe pojęcie co może oznaczać. Plus z tego minusa jest taki, że wzbogaciłam swój słownik o to pojęcie. Dzięki ciociu Wikipedio! I drugi minus, tym razem na poważnie. Czytałam wcześniej „Księcia Mgły”, czyli rzekomo poprzednią część i wyobraźcie sobie jakie było moje rozczarowanie kiedy okazało się, że te dwie powieści nie mają, żadnego związku! Moje oburzenie na pewno zrozumieją ci, którzy czytali „Księcia…” i znają jego zakończenie. W pewnym momencie miałam wrażenie, że już wiem na czym polega związek między tymi powieściami i byłam niesamowicie dumna, że to rozgryzłam, aż tu nagle… No właśnie, zero związku. Jednak i w tym minusie znajduje się pewien znaczący plus: obie książki można czytać bez znajomości tej drugiej. Polecam jednak przeczytać obie, bo uwierzcie mi- naprawdę warto! Zobaczymy co przyniesie ze sobą kolejna powieść autora, czyli „Światła Września”. Już nie mogę się doczekać, kiedy po nią sięgnę!