Michael Hjorth i Hans Rosenfeldt powracają, a wraz z nimi ich podopieczny – Sebastian Bergman – najbardziej kontrowersyjna postać współczesnej literatury. W ósmej odsłonie cyklu o perypetiach cynicznego psychologa kryminalnego, autorzy nie zwalniają tempa. Bywa, że dość długo każą nam czekać na następny tom tej serii. Szwedzki duet pisarski kolejny raz udowadnia, że na ich powieść warto jest poczekać. „Winy, które nosimy” premierę miały 9.10. Książka ukazała się nakładem wydawnictwa Czarna Owca.
Sztokholmski Wydział Krajowej Policji Kryminalnej jest w rozsypce. Wszystko to za sprawą wykrycia mordercy w szeregach policji. Burza, która przetoczyła się po tych wydarzeniach, wydaje się być zwiastunem końca istnienia wydziału. Vanja Lithner stara się utrzymać swoje stanowisko. Tymczasem na oddalonej od stolicy farmie świń dochodzi do makabrycznego odkrycia. Odkryte tam zwłoki kobiety oraz wiadomość skierowana bezpośrednio do policyjnego konsultanta psychologicznego – Sebastiana Bergmana – zwiastują kolejne, ciężkie śledztwo. Czy szefowej wydziału uda się zachować niezależność jednostki i uchronić ją przed likwidacją? Komu zależy na tym, by w swoją maniakalną grę wciągnąć Bergmana? Czy winy sprzed lat mogą kłaść się ponurym cieniem na całym życiu?
Sebastian Bergman powraca i jest to powrót na miarę jego bergmanowskiego jestestwa. Tym, którzy nie znają cyklu, warto tę postać przybliżyć : Sebastian to wredny, irytujący i arogancki typ. Zdecydowanie z gatunku tych, których omijać należy szerokim łukiem. Obcowanie z nim skończyć się może rozstrojem nerwowym. Ta charakterystyka mówi o jednym – albo go zaakceptujemy albo nie. Osobnik ów jest tak wyrodnym, specyficznym i drażniącym egocentrykiem, że niektórzy już podczas lektury pierwszego tomu tej serii zapewne stwierdzili, że nie warto tej znajomości kontynuować. Tak właśnie jest, że albo tę serię się kocha, albo nienawidzi. Od pierwszej części należę do pierwszego grona i jest to jedna z niewielu serii kryminalnych, które bardzo cenię. Jedną z przyczyn jest właśnie Bergman, którego uważam za mistrzowską kreację literacką. Nie jest tak, że on się składa z samych wad. Jest również inteligentny, czarujący i ma poczucie humoru. Hjorth i Rosenfeldt stworzyli bohatera jedynego w swoim rodzaju, skomplikowanego, obdarzonego szeregiem cech trudnych do zaakceptowania, a dzięki temu tak bardzo ludzkiego. Od pewnego czasu można zaobserwować pewnego rodzaju modę na takie właśnie postaci. Nie ma jednak znaczenia jak duży sukces odniosą lub nie. Sebastian Bergman był pierwszy, jest doskonały i, bez wątpienia, jest pierwszego sortu parszywą osobowością literatury. Mając takiego bohatera wystarczy dorzucić tylko jakąś zbrodnię, prawda? Szwedzki duet pisarski w osobach Hjortha i Rosnfeldta poszedł dużo dalej. Powieści z tej serii to nie tylko doskonałe kryminały, ale także intrygujące spojrzenie na szwedzką obyczajowość. Lubię opisy Sztokholmu kreślone ich piórem. Lubię nastrój, który tworzą i bardzo podziwiam tę, jak sądzę, nie mającą dna studnię pomysłów. Zawsze potrafią mnie zaskoczyć i nigdy nie wiem dokąd zmierza dana opowieść. Musicie wiedzieć, że nie każdy potrafi opowiadać tak jak oni. To, oczywiście, starzy wyjadacze. Pisarze, autorzy scenariuszy do filmów i seriali, czyli ludzie, którzy o historiach wiedzą wszystko. Są mistrzami w konstruowaniu fabuły, znają wszystkie sztuczki, mają solidny warsztat i lata doświadczenia. To wszystko procentuje tym, że te książki czyta się rewelacyjnie. Są one tym, za co pokochaliśmy skandyawskie kryminały. I choć wielu autorów już dawno wyczerpało się w tej formule, to Hjorth i Rosenfeldt nadal są w formie. Tak naprawdę wciąż piszą tę samą historię. Nadal ją czują, nadal mają ikrę i nadal wiodą nas na manowce. Są mistrzami suspensu, potrafią pisać fantastyczne zakończenia i w stylistyce opowiadania trudno im dorównać.
„Winy, które nosimy” to ósma część serii. Czy można zacząć przygodę z tym cyklem od tej powieści? Nie bardzo. Już lepiej zacząć od siódmej, ponieważ wydarzenia tego tomu bezpośrednio nawiązują do tych, które miały miejsce w poprzednim ( „Co zasiejesz to zbierzesz”). Czytanie tej serii zalecam od początku, chociażby ze względu na jej specyfikę. Jeżeli Sebastian Bergman odrzuci Was już na początku, to nie ma żadnego sensu, byście tę znajomość kontynuowali. Ta postać ewoluuje i w odsłonie ósmej jest to już inny Sebastian. Spokojniejszy? Bardziej wpatrzony w głąb siebie? Coś ewidentnie mu ciąży. Czyżby ciężar win? Ten cykl jest bardzo równy, co stanowi o jego sile. Nie ma tu książek, które odstają poziomem. Autorzy są wierni temu, co od początku wymyślili. Idą drogą, którą sobie wytyczyli i wciąź doskonale im to wychodzi. „Winy, które nosimy” to bohaterowie, których znamy, sceneria, którą lubimy i nowe pomysły. Jest mokro, zimno, ciemno. Tak morduje się po szwedzku. I Sebastian Bergman, który jest niepodrabialny. Polecam gorąco cały cykl.