Kiedy zamknęłam pierwszy tom Pana Lodowego Ogrodu miałam mieszane uczucia. Jarosław Grzędowicz napisał kawał dobrej, dopracowanej powieści. Powieści, która mnie nie wchłonęła. Oczywiście z wypiekami na twarzy śledziłam losy Vuko i następcy Tygrysiego Tronu, ale cała ta historia nie sprawiała, że nie mogłam się oderwać. Założyłam jednak, że w następnym tomie odnajdę to, co zachwyciło tak wielu czytelników. Na szczęście tom drugi miałam pod ręką więc szybko zabrałam się za czytanie.
Vuko Drakkainen jest drzewem. Potężnie oberwał magiczną włócznią od Van Dykena, który urządził sobie w Midgaardzie mały Ogród Rozkoszy Ziemskich. Vuko nie żyje. Kto więc teraz go zastąpi? Czy znajdzie się śmiałek, który podejmie na nowo misję ratunkową i powstrzyma zapędy Van Dykena? Nie, nie znajdzie się. Drakkainen zostaje więc wskrzeszony. Drugie życie nie jest jednak tak interesujące jak poprzednie. Zabrakło Cyfrala. Coś, co nadawało mu nadludzkie możliwości zniknęło z jego mózgu i pojawiło się pod postacią... Dzwoneczka, baśniowej latającej wróżki. Wyjątkowo nieznośnej wróżki. Vuko musi więc zregenerować siły tylko naturalnymi metodami, musi dotrzeć do bezpiecznego miejsca i znaleźć sposób by pokonać Van Dykena. Tym sposobem są Pieśni. Vuko ma więc stać się kimś podobnym do boga i za pomocą magii zabić przeciwnika oraz wprowadzić do Midgaardu pokój. Nie jest to jednak łatwe zadanie.
Także Władca Tygrysiego Tronu nie ma łatwego życia. Wraz z Brusem ucieka z własnego królestwa zatopionego w rewolucji i kulcie Podziemnej Matki. Giną wszyscy carscy zwolennicy, a on sam jest najbardziej poszukiwaną osobą w Imperium. Jego cel jest odległy, a każdy krok niesie ze sobą wielkie niebezpieczeństwo. Będzie musiał poskromić swoje pragnienie zemsty i dworskie maniery by nie zostać zdemaskowanym. Będzie też musiał udawać kogoś, kim nie jest, kogoś, kogo nienawidzi - kapłana Podziemnej. Widząc swój kraj w stanie rozpadu, przekonuje się, że nic nie trwa wiecznie, a człowiek szybko zmienia swoje wierzenia aby móc zachować życie. Ale następca Tygrysiego Tronu jest Wybranym i jego przeznaczenie wkrótce się o niego upomni.
Drugi tom Pana Lodowego Ogrodu wiele się nie różni od poprzedniej części. Ten sam styl, ta sama rzeczywistość, podwójna narracja. Tylko o ile pierwszy tom miał w sobie sporo akcji, tak ten jest jej niemal pozbawiony. A właściwie jest jej pozbawiona część dotycząca Vuko. Jego historia to właściwie powieść drogi. Drakkainen ciągle bowiem wędruje, wiele widzi, a niewiele działa. Znacznie bardziej interesujące są dzieje Władcy Tygrysiego Tronu, gdzie ciągłe niebezpieczeństwa i zwroty akcji nie pozwalają czytelnikowi na nudę.
Pan Lodowego Ogrodu nadal pozostaje więc dla mnie książką porządną, ale nie porywającą. Dalej brakuje tej iskierki. Dlatego też na razie nie sięgam po trzeci tom. Jestem ciekawa dalszych losów Vuko i Władcy Tygrysiego Tronu, ale w chwili obecnej na półce mam ciekawiej zapowiadające się tytuły niż kolejne dzieło Jarosława Grzędowicza.