Po ilości ocen w polskim necie można wysunąć wniosek, że nie jest to powieść, która cieszy się jakąś szaloną popularnością. A już tym bardziej dla czytelników spoza Pomorza.
Jak to zwykle bywa w takich produkcjach, trzeba by oddzielić i osobno ocenić dwie kwestie, które autor z takim mozołem próbował skleić: przedstawienie historii i warstwę fabularną. Po co z uporem ubierać książkę historyczną w połatane łachy beletrystyki- nie wiem, nie rozumiem; ale i tu się ta sztuka nie udała. Do warstwy historycznej się nie czepiam, bo to zawsze jakaś wartość dodana: dowiedzieć się czegoś nowego, tym bardziej o tak słynnej organizacji jaką był Gryf Pomorski.
Za to fabuła.. no cóż, tu się zaczynają schody.
Właściwie nie mamy tu bohaterów: są to raczej spersonifikowane artykuły z wikipedii, nie posiadające cech charakteru manekiny, łącznie z bezpłciowym protagonistą. Dialogi między nimi to w znacznej części takie właśnie artykuły: o strukturze organizacyjnej, najnowszej historii; wszystko bez zająknięcia, niepewności, sucho i rzeczowo. Litania nazwisk, dat i miejsc. Nawijają jak uczniaki na akademii, wykuty na blachę referat.
Żaden to spoiler, bo cała książka wygląda podobnie, ale znamienny jest dialog protagonisty z dawno niewidzianą narzeczoną: jedno z pierwszych pytań dotyczy... spisu ludności. No bo wiecie: zakochani nie mają o czym innym rozmawiać, zostaje wypytywanie o ilość mieszkańców jakiejś rolniczej gminy. Przecież to oczywiste!
Kolejnym przykładem jest wątek biuletynu "Gryf Pomorski" , gdzie wymienione i opisane są WSZYSTKIE artykuły w pierwszym numerze. Mógł się autor nie szczypać i wkleić cały numer w oryginale. Bardziej by to już sztuczności nie podbiło.
Dużo tu polityki i bogoojczyźnianego jojczenia. Właściwie... właściwie to tylko to. Dużo kłótni pomiędzy kartonowymi bohaterami o kształt odezwy, nazwy stanowisk i inne biurokratyczne bzdury. Prawie nie ma czegokolwiek, co by się z partyzantami kojarzyło. Chociaż w drugiej części można na kilka sztuk natrafić.
Autor w posłowiu wyjaśnia, że ten brak akcji jest zabiegiem... celowym. Pół wieku temu może by to przeszło, ale w obecnych czasach coś jednak musi się w książce dziać, poza toporną próbą przekazywania wiedzy, żeby można było uznać książkę za powieść historyczną.
I rzeczywiście lepiej by wyszło, gdyby to była książka czysto naukowa, historyczna, bez tego kwiatka do kożucha w postaci kulawej fabularyzacji. Nie umiesz- nie ruszaj. Jesteś dobry w swojej dziedzinie, researchu, to się tego trzymaj. Remarque'em to ty przecież nie jesteś i nigdy nie będziesz.
Zainteresowanym tematem z tego miejsca polecam sięgnąć po normalną książkę historyczną, zamiast bawić się w połśrodki, takie jak "Gryfowy Szaniec".