Ta książka ma bardzo źle zrobiony rytm.
I nie mam tu na myśli faktu, że np. Zygmunta poznajemy już jako dorosłego faceta, nic nie dowiedziawszy się o jego dzieciństwie. Chodzi o coś głębszego: autor nie potrafił wprowadzać wydarzeń w tekst, opisywać ich przebiegu i skutków. I to widać właściwie od początku. Widzimy starania naszego księcia o polską koronę i… i one nam właściwie migają. Temat się pojawia, jest muśnięty i znika. Zero miejsca poświęcono charakterystyce kontrkandydatów Wazy, „kampanii wyborczej” (a w sumie chyba nie powinienem nawet używać cudzysłowu gdy przytaczam tu ten termin, to był czas, gdy masowo drukowano pisma poświęcone pretendentom do tronu, które krążyły potem do kraju, w którym agitowano w karczmach itd.), wszystkim związanym z tym zagadnieniem sprawom. Popatrzcie choćby na to, jak ciekawym wtrętem w tej pozycji mogłaby być charakterystyka włoskiego księcia starającego się o polski tron, którego to włoskiego księcia spotykamy w dziełku prof. Wisnera jednym równoważniku zdania ujętym w nawias wewnątrz jakiegoś zdania. Jak on sobie wyobrażał panowanie w obcym kraju, czy na serio liczył na zwycięstwo, skoro miał przeciwko sobie o wiele silniejszych rywali, co myśleli ci spośród Polaków, którzy opowiadali się za tą kandydaturą itd.
Idziemy dalej – zamiar Zygmunta rezygnacji z królowania i cesji korony na rzecz Habsburgów. Tu jest nieco lepiej, autor przedstawia nam jak to miało technicznie wyglądać, ale, znowuż – czy dowiadujemy się, czemu nasz monarcha chciał wracać do Szwecji, jakie były jego motywy? Czemu Rzeczpospolita tak szybko mu się sprzykrzyła? Nie. A tego, jakie to by miało konsekwencje dla Europy? Jak wyżej, nie. Sejm Inkwizycyjny (sam w sobie będący naprawdę arcyciekawym epizodem naszej historii) jest zaś przedstawiony na ilu, dwóch (czy aby całych?) stronach.
I tak nam się ta książka prezentuje*. W tej sytuacji fakt, że rozdział poświęcony Zygmuntowi jako człowiekowi, jego charakterowi, zaletom i przywarom, został wyraźnie wyodrębniony i umieszczony pod koniec tekstu zakrawa na ironię. „Tak, nie potrafię opisać tego faceta na tle wydarzeń, w których brał udział, więc macie tu to skondensowane”. A i z tegoż rozdziału dowiemy się co prawda, że malował, ale już nie, że robił to tak dobrze, że jego obrazy bywają czasem przypisywane Rembrandtowi. Albo czegokolwiek (tak, czego-kurna-kolwiek) o charakterze obu królewskich żon. Albo kwestia religijności władcy: pojawia się dwa razy w tekście, dwa razy – coś tak istotnego dla charakterystyki tego akurat monarchy.
Jest natomiast jedna rzecz, która się prof. Wisnerowi udała – ta książka to jeden wielki hymn na cześć społeczeństwa szlacheckiego w dobie wczesnowazowskiej. Przed lekturą miałem wrażenie, że to był już początek okresu gnicia, rozkładu tegoż społeczeństwa. Nie. Mądrzy i inteligentni ludzie, szczerze oddani ojczyźnie, chcący dla niej pracować – oni właśnie, jeśli wierzyć autorowi (a ja mu wierzę, co do tego, że zna epokę nie ma przecież wątpliwości) otaczali Zygmunta, zarówno na co dzień, jak i na Sejmach. Patrzcie np. ile razy wtedy jeszcze rzeczone Sejmy bezproblemowo uchwalały wysokie podatki na potrzeby państwa. Przed lekturą tej książki lekko się uśmiechałem słysząc głosy historyków mówiących, że „polski przedrozbiorowy parlamentaryzm działał bardzo dobrze co najmniej do końca epoki jagiellońskiej” – aha, ten sam polski przedrozbiorowy parlamentaryzm, którego niechlubnym symbolem jest liberum veto, instytucja oczywiście późniejsza, ale taka, która przecież nie wzięła się z niczego, uwarunkowana historycznie i socjologicznie. Teraz wiem, że dział on bardzo dobrze jeszcze o wiele dłużej.
Dla jasności: to generalnie nie jest tak, że czas, który spędziłem z tą książką uważam za stracony. Czegoś tam się dowiedziałem, kilka faktów być może zostanie w mojej głowie. Ale wciąż, to nie jest dobra biografia jednego z najważniejszy królów w dziejach naszego kraju.
PS: Zygmunt podpadł w pewnym momencie szlachcie tym, że miesiącami nie publikował wyroków Trybunału Koronnego :)))) Pewne sprawy są w naszej historii niezmienne :)))
----------------------------------------
*Swoją drogą to szczytem wszystkiego jest chyba stosunek Zygmunta do Wojny Trzydziestoletniej, również ujęty na bodaj trzech stronach.