Andrzej Pytlak proponuje czytanie „Simulacrum”. To świat reprodukcji, a nawet imitacji. Termin stworzony w Wielkiej Brytanii i używany do opisania obrazu, posągu. Są dwa sposoby przedstawienia Simulacrum. Wierna i zniekształcona. Wierna to oczywiste odwzorowanie oryginału. Wersja zniekształcona może być poddana próbie widzenia poprzez na przykład powiększenie. Jesteśmy w muzeum. Postawmy jedną rzeźbę na podłodze, drugą na podwyższeniu. Ta druga powinna być dwa razy większa od pierwszej. Ten zabieg ma pokazać odwiedzającym muzeum że pomimo deformacji, rzeźba wydaje się być takich samych rozmiarów jak ta pierwsza. Z tego co rozumiem Andrzej Pytlak właśnie tak dostrzega świat. Jako deformację tego co jest.
W tomiku „Simularcum” ta deformacja, może jednak symulacja, odbywa się w sferze muzyki. Poeta stworzył podrozdział zatytułowany „Melorecytacje”. Pytlak przekłada na język poezji świat muzyki. Tytuły poszczególnych wierszy są zarazem tytułami utworów muzycznych, które wziął na warsztat poeta. Są to znane, bardzo znane utwory. Króluje Chopin, ale nie brakuje Schuberta, Liszta. Dvoraka i Mozarta również witamy w gronie znakomitości, z którymi chce zaprzyjaźnić się Andrzej Pytlak.
Jest to poetycka interpretacja, z pewnością subiektywna i daleka od rzeczywistości zaproponowaną przez kompozytorów. Ale ten fakt nie umniejsza wartości wierszy Pytlaka. Ten fakt pokazuje że muzyka stworzona kilkaset lat przed urodzeniem poety, może nadal inspirować i pogłębiać wiedzę o muzyce.
W „Simulacrum” widzimy również podrozdział „Wiolinowy Łańcut”. Jest to podróż sentymentalna po Zamku Lubomirskich i Potockich i jego ogrodach. Poeta to taki szperacz rzeczywistości, który zauważa te rzeczy których nikt inny nie zauważa. Może inaczej. Poeta patrzy na rzeczy które dostrzega „zwykły zjadacz chleba”, lecz w zupełnie inny sposób. Takich przykładów w „Wiolinowym Łańcucie” jest tyle, ile wierszy zawiera ten cykl. I coś jeszcze. Bardzo ważną rolę w tych utworach odgrywa muzyka. Jest jakby ona tłem do opowieści, miejscami nawet równorzędnym partnerem. Lecz nie tylko instrumenty muzyczne grają w Łańcucie. Drzewa, całe parki są pełne instrumentarium. Nawet altana ma coś z muzyki.
Jakby osobnym działem ( a przecież wszystkie podrozdziały można potraktować jako osobne) są trzy wiersze których podmiotem lirycznym bywają kobiety. Nader ciekawy jest tytuł, „Szlagiery”. Jest to oczywista aluzja do gędźby, którą tak sprawnie uprawia Andrzej Pytlak w „Simulacrum”. Wierszem tłumaczy muzykę, muzyką tłumaczy wiersz. Może dziwić szczupłość działu, lecz wartość merytoryczną mierzymy w innych kategoriach niż ilość. Myślę że kobiety wymienione w powyższych wierszach są ważne dla Autora. Jedną z tych kobiet jest matka. To oczywista oczywistość. Drugą – dziewczyna z różą we włosach. Dla Autora jest to ważne że jest Polką. Polki są najładniejsze. Taki portret zbiorowy Andrzej Pytlak dał w wierszu trzecim, „Warszawianki”. Wyraz warszawianki ma podwójne znaczenie, oznacza bowiem i mieszkanki Miasta, ale także jest popularną nazwą kwiatu. Poeta wykorzystuje ten, prosty, to fakt, zabieg językowy, ale z jakim poczuciem wartości słowa. Widać w tym wierszu szacunek, i – nie bójmy się tego słowa, umiłowanie polskich kobiet.
Andrzej Pytlak posługuje się oksymoronami, przechodzi z konwencji w konwencję, ma całkiem dobrze opanowany warsztat. Wszystko po to, aby spełnić, zadowolić czytelnika. To jest naprawdę ciekawa propozycja, ten tomik wierszy zatytułowany „Simulacrum”. Zapewne w wierszach Andrzeja Pytlaka można odnaleźć miłość do Ojczyzny, ideę fix Poety. Kończy się tomik zawołaniem „Sursum corda”, modlitwą o Polskę. Poprzedza modlitwę coś co można nazwać dziennikiem życia Andrzeja Pytlaka. Kilka słów o cnotach. Siedem tych słów. W liczbie doskonałej. W muzyce poezji.
0cena 6/6