„Nie ma nic lepszego od powieści, aby uzmysłowić ludziom, iż rzeczywistość jest źle urządzona, gdyż to, co się zdarza na co dzień, nie zaspokaja pragnień, nie nasyca głodu i nie ziszcza ludzkich marzeń.” Mario Vargas Llosa
Tymi słowami zaczyna się książka Guillaume Musso „Ponieważ cię kocham”. Istotnie, powieść może wiele uzmysłowić, ale czy to na pewno TA powieść?
„Ponieważ cię kocham” wzbudziło we mnie emocje pośrednie. Po „Apartamencie w Paryżu” nie miałam przesadnie wysokich oczekiwań, a mimo to na pewnym etapie rozważałam odłożenie książki. Udało mi się dotrwać do finału i chociaż koniec uratował całą historię, to były chwile, kiedy myślałam, że do niego nie dotrwam.
Cenię autora za to, że w morzu literatury, zawsze potrafi znaleźć cytat, który idealnie pasuje do następującego po nim rozdziału.
Jak zawsze też Musso stworzył bardzo rozbudowane i skomplikowane postacie. Powiedziałabym, że ich historie i retrospekcje zajmują więcej miejsca, niż sama akcja książki.
Głównym bohaterem jest Mark. Wzięty psycholog załamuje się po nagłym zniknięciu swojej córeczki, Layli. Nie potrafi pogodzić się z jej stratą i jego małżeństwo się rozpada. Mark ląduje na ulicy i stacza się na samo dno. Jako bezdomny śpi w tunelach metra, do dnia, kiedy przypadkiem spotyka swoją żonę, Nicole. Krótko po tym spotkaniu, pięć lat od tragedii, Layla się odnajduje. Żona Marka, Nicole, nie może mu towarzyszyć w podróży i mężczyzna sam musi odebrać córkę. Radość z odzyskania dziecka nie trwa jednak długo. Pojawiają się pytania, na które nikt nie zna odpowiedzi. Gdzie była dziewczyna przez ostatnie pięć lat? Dlaczego nagle pojawiła się w tym samym miejscu?
Historia nie jest napisana w sposób płynny. Losy Marka przeplatają się z losami innych bohaterów, a akcja przeskakuje między przeszłością a teraźniejszością. Takich migawek było bardzo dużo i niestety sprawiały one, że bieżąca akcja toczyła się bardzo wolno, a nawet – osobiście uważam – zbyt wolno. Mniej więcej w ¾ objętości byłam już poważnie znudzona. Pochodzenie Marka i jego przyjaciela, Connora, wydawało mi się niewiarygodne i choć drobiazgowo, to jednak źle wykreowane.
Poza Markiem i Connorem poznajemy jeszcze dwie bohaterki.
Evie to dziewczyna pragnąca zemsty na lekarzu, który dla korzyści finansowych odmówił przeszczepu jej matce i wpisał w kolejkę inną (bogatszą) klientkę. Evie pragnie zemsty. Jest gotowa zabić lekarza, nawet jeśli miałaby potem trafić za kratki.
Alyson Harrison to rozkapryszona dziedziczka fortuny. Dziewczyna popełnia głupstwo za głupstwem, a żadne nie uchodzi niezauważone, bo media rozdmuchują każde jej potknięcie. Kobieta wpada w nałogi, a błędne koło afer z jej udziałem tylko się nakręca.
To w jaki sposób losy Marka, Evie i Alyson Harrison splotły się w tej dziwnej historii, to, jak znaleźli się oni razem na pokładzie samolotu i jaki związek ze wszystkim miała Layla, było na tyle nieprawdopodobne, że straciłam ochotę na czytanie. Autor wybrnął jednak z gracją. Nie mogę jednak zdradzić logicznego wyjaśnienia, bo zdradziłabym zakończenie tej historii, a jest ono najlepsze. Tylko czy warto dla niego brnąć przez całą książkę?