„Rajd Katyński oraz twardziele z Polską w sercach” porwał mnie w sensie dosłownym. Oto ani się spostrzegłam, a stałam posiadaczką dwóch kółek i szykuję się do startu. Za wzór mam Katarzynę Wróblewską, autorkę owego wydania, która w sierpniu 2008r. zrobiła podobnie. W końcu – kobieta kobietę najlepiej zrozumie. Rajd Katyński to poniekąd wielka i wspaniała patriotyczno-motocyklowa impreza, która doczekała się siedemnastu edycji. Pomysłodawcą i corocznym jej uczestnikiem był pierwszy komandor Wiktor Węgrzyn, którego nie ma już wśród nas, ale który znalazł wspaniałych kontynuatorów. Zebrał grupę ludzi podobnych do siebie – zapaleńców i pasjonatów motocykli, których celem był Katyń. Celem tak, jednak sensem owych rajdów byli też ludzie wschodu, miejsca, które ulegają zapomnieniu oraz patriotyzm sam w sobie. To pamięć, tradycja i kultura należna nam, Polakom sprawiła, że coroczny wyjazd był niezapomnianym. Każdy wyjazd – bezsprzecznie Każdy. Bo rajdy zaczynały się w różnych miejscach, kończyły też w innych, nie mówiąc o ludziach spotykanych po drodze oraz odwiedzanych miejscach. Las Katyński, mogiły na wschodzie, zbiorowe mogiły, stare cmentarze, groby ludzi, których nikt nie znał, a którzy dostali kulkę w głowę przez NKWD-zistów za to, że... walczyli o Polskę i o naród.
Wielu motocyklistów taki rajd zmienia. Kompletnie. Ich wnętrza stają się inne, ich myśli krążą już wokół innych orbit, życie domaga się przewartościowania. I nie dziwi mnie to. Katarzyna Wróblewska, jako pierwsza spisała swoje wspomnienia, a nam dała je szeptając tylko „Masz, poczytaj, poznaj, zamyśl się”. Bo to szczególne w swoim wymiarze przedsięwzięcie ma prócz plusów i złe strony – kłopoty ze sprzętem, z własną psychiką, zdrowiem, czy przekonaniem. Tu bowiem trzeba dbać o wszystko kompleksowo, także o duchowość. Msze, uroczystości, modlitwy ku pomordowanym, patrzenie na trudne rzeczy, miejsca czy ludzi pogubionych w biedzie i życiu jako takim. Bo to, o czym uczymy się z kart historii to jedno, a fakty i prawdziwe obrazy, słowa tych, co jeszcze żyją, to już inna strona medalu. Medalu, który jest czarny, i który żadnym środkiem nie sposób wybielić. Brud, łzy, mokra ziemia wpychająca się w usta – czasem nawet łzy nie chcą płynąć. Dla uczestników ów rajd staje się progiem nowego. Nowego wszystkiego.