Tak jak zapowiadałam przy recenzji "Śniadania z kangurami" sięgnęłam po kolejną książkę, niesamowitego i nieporównywalnego z nikim innym, Billa Brysona. I znów nie żałuję, gdyż po raz kolejny zostałam uraczona ogromem przezabawnych tekstów, ludzi i wydarzeń. Bryson jest nietypowym pisarzem, którego podstawową zaletą jest wielki dystans do świata i przede wszystkim do siebie samego. Tym razem stwierdził, że czas wybrać się w podróż po Europie, gdyż do tej pory zwiedzał ją tylko raz i to w towarzystwie dość męczącego kolegi.
"Jedno się nie zmieniło: kobiety nadal nie goliły się pod pachami. (...) Według niektórych tak jest bardziej naturalnie, ale rzepa też jest naturalna, a nikomu nie wisi pod pachą"
Każdy pod rozdział w książce to kolejny punkt jego podróży. I tak towarzyszymy mu w trakcie gdy ogląda np. zorze polarną, kaplice sykstyńską czy Luwr. Miasta, które odwiedza wywołują zarówno fale wspomnień, z wcześniejszej wyprawy, jak i obfitują w nowe doświadczenia. Autor często odwołuje się do stereotypów na temat określonych narodowości i robi to popierając się własnymi przeżyciami. Dla mnie największym smaczkiem był oczywiście jego pobyt w Niemczech, gdzie dość dokładnie opisuje swoje przemyślenia na temat ichniejszych sexshop'ów. Dosyć często nabija się on również z samego języka niemieckiego, co wzbudzało we mnie niepohamowane wybuchy śmiechu, gdyż jego język i styl w jakim się wypowiada są według mnie przekomiczne, zwłaszcza gdy coś krytykuje.
Niestety znalazło się w tej książce coś co mi nie przypadło do gustu. Bryson bardzo często wulgaryzuje. Brzydkie wyrazy pojawiają się głównie w odniesieniu do wspomnień z podróży po Europie, którą odbył wraz z kolegą. Obaj mężczyźni byli wtedy młodzi i szaleni. Ich głównym celem było korzystanie z wszelkich możliwych ludzkich używek, a nie poznawanie dorobku kulturowego miejsc, w których przebywali.Może chodziło o stylizację językową, a może po prostu Bryson jest osobą, która lubi dosadne słownictwo. Nie wiem. Wydaje mi się jednak, że w tej książce wulgaryzmy rażą i odbierają momentami przyjemność z czytania. Oprócz tego momentami nieładnego języka zabrakło mi tutaj również ciekawostek na temat miejsc w których Bryson się znajduje. W "Śniadaniu z kangurami" było ich na prawdę sporo, dlatego tutaj poczułam lekkie rozczarowanie.
"-Na tym właśnie polega problem z Austrią (...). Taki piękny kraj, ale pełen zasranych Austriaków."
Bryson ma niesamowite poczucie humoru i lekkość pióra, które zdecydowanie pozwalają zapomnieć o niedociągnięciach, o których wspomniałam. Czytanie jego historii to pełna emocji i radości przygoda, która mocno wciąga i rozbawia! Po raz kolejny spędziłam miło czas i utwierdziłam się w przekonaniu, że muszę sięgnąć po jego inne pozycje, gdyż jest to pisarz, który zdecydowanie wpasował się w moje gusta :) Wraz z Brysonem systematyczne wybuchy śmiechu gwarantowane!