Po "Szeptuchę" sięgnęłam jakiś czas temu, jakiś liczony bardziej w kilkudziesięciu niż kilku pełniach księżyca. Nie przemówiła do mnie totalnie... Uznałam ją za pomieszanie z poplątaniem i bluźnierczą parafrazę słowiańskich tradycji w polskiej kulturze. Ci bogowie szepczący do ucha... O co tu ma chodzić? Po kilkudziesięciu stronach się poddałam.
Na dotkliwym kacu książkowym po przeczytaniu długo wyczekiwanej książki spod ręki mojego mistrza, po długich miesiącach wzięłam po raz kolejny do ręki "Szeptuchę". I to tylko przez wzgląd na autorkę, ujmując to dyplomatycznie, koleżankę w Asklepiosie.
Chylę czoła! Za niesprawiedliwą ocenę na początku. Książka jest poniekąd magiczna, poniekąd przewrotna i na pewno wciągająca. To, co wciąga to nie tylko lekkie pióro wyrobione zapewne w czasie (vivat i lekarska biurokracjo!), ale to, co intryguje mnie w umysłach pisarzy kreujących alternatywne światy. Niedościgniony jest na pewno Tolkien, niedościgniona J.K. Rowling, ale Katarzyna Berenika Miszczuk stworzyła równoległy świat. Ona tego naprawdę dokonała! Zaciągnęła firankę słowiańskości na współczesną Polskę i pokazała "dzisiaj" przez jej prześwity. Mało mi tu jednak tej nowoczesności, bo uwaga i narracja są poświęconej w dużej mierze słowiańskim bogom, mitom, kwiatowi paproci... Urzeka mnie to, że choć szybko dowiadujemy się na jaki dzień i jakie wydarzenie czekamy, niełatwo domyślić się zakończenia i przez cały czas towarzyszyło mi uczucie niepokoju o finał historii. Pojawiły się pewne nieścisłości w kwestii rekwizytów, które potrafiły zginąć w trakcie sceny lub zmienić nazwę, ale na palcach jednej ręki można takie niuanse. Edycja tekstu jest na wysokim poziomie.
Wielkim zaskoczeniem jest dla mnie niestety profil charakterologiczny głównej bohaterki. Gosława, absolwentka kierunku lekarskiego w stołecznym mieście Warszawie, przedstawiona jest jako głupiutka nadmiernie rozentuzjazmowaną trzpiotka, która w obecności osobnika płci męskiej traci mózg, której ani przemyślenia, ani język wypowiedzi, ani całokształt zachowania absolutnie nie przystają do wizerunku lekarki. "O bogowie", "głupia ja"... no naprawdę? W czasach, kiedy zaufanie społeczne do zawodów medycznych jest poddawane tak wielkiej próbie; kiedy więcej osób ślepo podąża za wskazówkami celebrytów niż swoich lekarzy; kiedy stoimy u progu wielu chorób cywilizacyjnych, autorka sama będąca lekarką przestawia idiotkę w ciele niedojrzałej emocjonalnie ani umysłowo lekarki. To jest niewybaczalne. Jest to olbrzymia zaprzepaszczona szansa na ukazanie prawdziwego obrazu dziewczyny po medycynie. Szansa, która już się nie powtórzy. I która kładzie się cieniem na niesamowitej lekturze.
Pod względem kreacji literackiej to książka mocna, pomysł i konsekwencja wybitne. Ale osoba, która podobno ukończyła medycynę jest przedstawiona jako tak nieodpowiedzialna i nieogarniająca świata istota, że brak mi słów... Gdybyśmy zmienili wykształcenie Gosławy, do książki nie mam zastrzeżeń. Póki co główna bohaterka boleśnie kłuje mnie w oczy i mózg.