„- Wiem, zachowuję się irracjonalnie. Mam w sobie coś takiego… – Zamyślił się na chwilę. – Mam w sobie coś, czego nie umiem kontrolować. Skłonność do samozagłady. Jakaś ponura cząstka mnie samego niszczy wszystko, co dobre w moim życiu, szepcząc, że nie jestem tego wart.”
Historie pisane przez życie należą do tych najciekawszych i najbardziej zapadających w pamięć. Tak również było w przypadku Tajemnicy Filomeny, po którą postanowiłam sięgnąć od razu po obejrzeniu zwiastuna filmu. Nie mogłam się doczekać momentu, w którym siądę i zacznę czytać. Miałam wrażenie, że opowieść bardzo mi się spodoba i tak też się stało, bo nie mogłam się od niej oderwać pomimo tego, że łatwo się jej nie czyta. To jedna z tych książek, które po przeczytaniu nadal żyją wewnątrz nas, o których nieustannie rozmyślamy.
Filomena Lee zachodzi w ciążę jako nastolatka, a rodzina wysyła ją do klasztoru w Roscrea, gdzie zakonnice opiekują się kobietami, które według nich popełniły w swoim życiu ogromny błąd. Bohaterka musi odpokutować swój grzech ciężko pracując w pralni i modląc się. Swoje dziecko widzi zazwyczaj dopiero na koniec dnia, wtedy może go poznawać, bawić się z nim, rozmawiać. Kiedy Anthony kończy trzy lata, zostaje odebrany matce, sprzedany amerykańskiej rodzinie i wywieziony z Irlandii. Filomena pod przymusem sióstr musi zrzec się praw do dziecka i zapewnić, że nie będzie próbowała go nigdy odszukać. Jednak kolejne pięćdziesiąt lat spędza na rozmyślaniu o nim, a w końcu i poszukiwaniu nie wiedząc, że i on pragnął poznać swoją prawdziwą matkę. Michael, bo tak nazwali go przybrani rodzice, został jednym z najlepszych waszyngtońskich prawników. Był zajęty pracą, ale nieustannie miał wrażenie, że w jego życiu kogoś mu brakuje. Ukrywał przed całym światem swoją prawdziwą osobowość, a przez niewiedzę o tym, czy Filomena go kiedykolwiek kochała, nie potrafił do końca sprostać wyzwaniom współczesnego świata.
Może zacznę od tego, że po książce spodziewałam się czegoś zupełnie innego. Myślałam, że będę czytała o historii Filomeny, o jej próbach odnalezienia syna, czy wytłumaczeniu tej tytułowej tajemnicy. No i owszem, to też znajdziemy w powieści, ale naprawdę w niewielkim stopniu. Bo autor przede wszystkim skupia się na pokazaniu czytelnikom jak mogło wyglądać życie Michaela. I właśnie to, według mnie jest dużo lepsze od tego, czego na początku oczekiwałam. Jesteśmy obserwatorami jego całego życia - od dzieciństwa, przez dorastanie i dorosłość. Dzięki temu dostrzegamy to, jak się zmieniał, w jakim stopniu uległa zmianie jego postawa wobec świata i przede wszystkim ludzi. Sami wyciągamy wnioski, a znając jego historię dochodzimy do tego, co było przyczyną jego decyzji oraz staramy się przewidzieć jakie będą tego skutki.
Martin Sixsmith poruszył w tej pozycji wiele trudnych, ale i ważnych tematów, które nadal są aktualne - takie jak homoseksualizm, któremu poświęcił dość sporo uwagi, czy też samej adopcji (chociaż wtedy polegało to na czymś zupełnie innym niż obecnie). Autor kreując postać Michaela wgłębił się też w jego psychikę i to jak czuł się on wewnątrz siebie - jak odrzucony przez matkę mężczyzna, który boi się nawiązywać bliższe więzi z kimkolwiek na swojej drodze życiowej. Muszę przyznać, że to szczegółowe oddanie uczuć głównego bohatera było jednym z ciekawszych elementów tej książki. Jednak nie wszystko co z tą postacią jest związane mi się podobało, ponieważ czytanie o dorosłym, politycznym życiu Michaela było dla mnie lekko nużące z racji tej, że nie interesują mnie takie zagadnienia i mało o nich wiem.
Pisarz wyciągając tę historię na światło dzienne pokazał całemu światu, co działo się kilkadziesiąt lat temu w Irlandii oraz nieufność sióstr i brak zainteresowania ich w udzieleniu jakichkolwiek informacji, które mogłyby pomóc wielu ludziom. Martin Sixsmith pomimo tego, że obarcza winą kościół jako instytucję, to sama książka nie ma wydźwięku antyreligijnego, co nawet można zauważyć po postawie samej Filomeny, która do dzisiaj jest osobą wierzącą (widać to również w zwiastunie filmu z Judi Dench).
Jestem pod ogromnym wrażeniem Tajemnicy Filomeny i bardzo cieszę się z tego, że postanowiłam ją przeczytać przed obejrzeniem ekranizacji, która myślę, że będzie idealnym dopełnieniem całej tej historii. Autor napisał opowieść, która z pewnością skłania do refleksji, która intryguje i zapada głęboko w pamięć. Myślę, że naprawdę warto dać jej szansę i jestem pewna, że nie będziecie zawiedzeni. To piękna i pasjonująca historia, która wzrusza, ale i też zachwyca.