Tymi dwoma tytułami, w obu lubianych przez autora językach, chciałbym opatrzyć niniejszą recenzje, jest to bowiem tom ostatni, będący zapowiadanym i nieodwołalnym finałem opowieści o Reinmarze z Bielawy, husytach, złym Pomurniku, wrednym biskupie Konradzie i pięknej Juttcie.
Dla części czytelników będzie to finał długo wyczekiwany, żmudny i wyczerpujący koniec długiej lektury, dla innych wspaniałe ukoronowanie wiekopomnego dzieła. Ci pierwsi odetchną z ulgą i zapomną, ci drudzy z łezką w oku zatęsknią za magnum opus pana Sapkowskiego i nie jeden raz wrócą jeszcze do XV wiecznego Śląska i bohaterów trylogii.
Jak już mówiłem, „Lux perpetua” jest uwieńczeniem przygód Reynevana i wielu innych, drugoplanowych postaci, tak więc autor konsekwentnie postarał się o zamknięcie wszystkich, zapoczątkowanych w tomach poprzednich, wątków. A nie była to rzecz łatwa bowiem wątków owych na ponad 1500 stronach znalazło się bez liku. W tomie niniejszym powracamy do poznanych już w "„Narrenturmie"”i "„Bożych bojownikach” bohaterów i dowiadujemy się wiele o ich dalszych losach. Na karty postaci powracają starzy znajomi (Bolko Wołoszek, Prokop Goły, Smil Pulpan, itd.) oraz pojawiają się bohaterowie znani do tej pory tylko z licznych wzmianek i opowieści (Zygmunt Korybutowicz, Fedor z Ostroga, Zbigniew Oleśnicki). Autor, jakżeby inaczej, wprowadza do akcji również nowe postacie, które od razu zyskują sympatię (Rixa de Fonseca) bądź antypatię czytelników (Kniaź Fedor).
Żeby nie pisać spoilerów, z fabuły zdradzę tylko fakt iż akcja powieści skupia się na Reynevanie, który po całym Śląsku i okolicach poszukuje porwanej ukochanej, knującym Pomurniku pragnącym jego zguby i próbującym rozgryźć kim jest Samson oraz Husytach wkraczających zbrojnie na ziemie Turyngii i Saksonii. Mają miejsce również liczne bitwy, starcia, knowania, spiski i skrytobójstwa a Reynevanowi przestają ufać prawie wszyscy prócz sprawdzonych przyjaciół. Czytelnik dowie się również kilku faktów z przeszłości Birkarta Grellenorta i Urbana Horna oraz pojawi się wątek walczących po stronie Husyckiej Polaków.
Jeśli chodzi o klimat i styl, to „Lux perpetua” stanowi swoistą syntezę tomów poprzednich. Możemy znaleźć tu zarówno awanturniczą przygodę znaną z „Narrenturmu” oraz mroczny, wojenny i posępny nastrój „Bożych bojowników”. Do łask wraca, a nawet na pierwszy plan wysuwają się tu również fantastyka i magia, których w tomie poprzednim było jak na lekarstwo. Co więcej, okazuje się nawet iż magią posługuje się tu prawie każdy bohater, przede wszystkim szpiedzy i konspiratorzy, arcana magica zna prawie cała Europa a na zamkach i w ludnych miastach bytują prastare monstra rodem z „Hellboya”. Powraca też stary, dobry i sprawdzony już styl pana Sapkowskiego a powieść przestaje być już na wskroś militarno-historyczna. Nawał zmyślonych faktów, powiązań i istna historia magica średniowiecznej Europy mogą wydać się trochę przesadzone, naciągane i naiwne ale trzeba to autorowi wybaczyć, jest wszakże fantastą.
Finałowy tom trylogii jest, tak jak tomy poprzednie, pełen aluzji i odniesień. Tym razem na warsztat trafiają liczne przepowiednie, wróżby, apokaliptyczne wizje oraz przywary kilku nacji, w tym Polaków. Mamy też, na samym początku, miłe przeniesienie akcji do Rouvray, gdzie Husyci wywierają nieświadomy wpływ na militarne potyczki Anglików i Francuzów. Zarazem niebezpiecznie dużo w „Lux Perpetuii” wątków i toposów, które kojarzą się nam ze znanymi i lubianymi powieściami historycznymi, głównie autorstwa Henryka Sienkiewicza. Poszukiwania porwanej panny można znaleźć na kartach „Ogniem i mieczem”, heroiczne czyny Reinevana, jego pozbywanie się złudzeń a nawet wątek z Jasną Górą to wypisz wymaluj „Potop” i Kmicic, a samo zakończenie wątku romantycznego zostało prawie żywcem skopiowane z „Krzyżaków”. Nie wiem czy owo „nowe spojrzenie” na oklepane wątki to zabieg świadomy, swoisty ukłon w stronę klasyki czy zwykłe grafomaństwo, jednakże fakt ten może głęboko zaważyć na ocenie powieści.
Będąc konsekwentnym, autor używa, tak jak w tomach poprzednich, licznych łacińskich cytatów, aforyzmów oraz śmiało czerpie z Biblijnych psalmów, pieśni i chorałów. Pojawiają się też opisy militarnych zmagań, krwawych pogromów, podbojów coraz to nowych księstw i miast, jednakże stanowią one tylko przerywniki w przygodach Reynewana, a czytelnik, nie mogąc się już doczekać zakończenia, może sobie owe opisy i łacinizmy odpuścić.
Książka miejscami może również rozczarować. Zamknięcie kilku wątków nie spodoba się z pewnością niektórym czytelnikom, którzy spodziewają się zupełnie innego obrotu akcji, kilka fragmentów powieści może wręcz zdenerwować a nawet zdołować. Ale cóż, c’est la vie.
Podsumowując, powieść jest, z całą pewnością, końcem, który wieńczy dzieło. Dzieło, które już zyskało rzeszę fanów, dzieło o którym mówi się i będzie mówiło. Ja osobiście do trylogii powracam często i gęsto, średnio co trzy lata, a po zamknięciu ostatniej karty czegoś mi brakuje i już tęsknie za XV wiecznym Śląskiem i bohaterami Sapkowskiego. Trochę to zaleciało ckliwym patosem, ale prawdziwa powieść fantastyczno-historyczna, napisana jeszcze przez świetnego autora z wyobraźnią powinna nieść ze sobą, skopiowane czy nie, Sienkiewiczowskie pokrzepienie serca. Czytajmy więc „Trylogię Husycką” a lux perpetua niech nadal rozświetla mrok...