𝐾𝑟𝑧𝑦𝑘 𝑐𝑖𝑠𝑧𝑦 zaczyna się bardzo spokojnie niczym powieść obyczajowa, chociaż w podświadomości czytającego tkwi przekonanie, że w którymś momencie ta sielanka musi zostać zakłócona, wszak wiadomo, że powieść obyczajowa to nie jest. Jolanta Bartoś pisze lekko łatwo i przyjemnie, co może dać początkowe złudzenie, że nic złego w takiej miejscowości jak Jaraczewo zdarzyć się nie może. Jest to miejsce spokojne, w którym poza pijackimi burdami tak naprawdę nic się nie dzieje. Wszystko toczy się wolno i w swoim rytmie. Tę sielskość zaburza jednak pojawienie się Barbary Trzebińskiej, „dziedziczki”, jak ją tu nazwano.
Po latach batalii ojca, Barbara Trzebińska, odzyskuje w końcu swoją własność , dworek w Jaraczewie. Bardzo ją to cieszy i nie zraża nawet fakt, że budowla jest w dość opłakanym stanie. Postanawia dworek wyremontować i korzystać z jego uroków. 𝐶𝑎ł𝑒 𝑜𝑡𝑜𝑐𝑧𝑒𝑛𝑖𝑒 𝐽𝑎𝑟𝑎𝑐𝑧𝑒𝑤𝑎 𝑤𝑝𝑟𝑎𝑤𝑖𝑎ł𝑜 𝐵𝑎𝑟𝑏𝑎𝑟ę 𝑤 𝑑𝑜𝑏𝑟𝑦 𝑛𝑎𝑠𝑡𝑟ó𝑗 𝑖 𝑚𝑖𝑎ł𝑎 𝑜𝑐ℎ𝑜𝑡ę 𝑧𝑎𝑝𝑜𝑚𝑛𝑖𝑒ć 𝑜 𝑑𝑜t𝑐ℎ𝑐𝑧𝑎𝑠𝑜𝑤𝑦𝑚 ż𝑦𝑐𝑖𝑢. 𝑇𝑜 𝑚𝑖𝑒𝑗𝑠𝑐𝑒 𝑠𝑝𝑟𝑎𝑤𝑖𝑎ł𝑜, ż𝑒 𝑤𝑐𝑖ąż 𝑑𝑜 𝑛𝑖𝑒𝑔𝑜 𝑡ę𝑠𝑘𝑛𝑖ł𝑎. Barbara jest wybitnym transplantologiem i gdy w grę wchodzi ryzykowny przeszczep, to zawsze jest wzywana. Nie przeszkadza jej, że musi zostawiać swoich pacjentów, pod opieką innych, bo ogromnie ją cieszy przebywanie w dworku. Kiedyś przyrzekła sobie, że już nigdy nie będzie miała dzieci, więc swoje instynkty macierzyńskie zaspokaja, przyjmując atencje siedmioletniego chłopczyka z sąsiedztwa, który od samego początku skradł jej serce.
Barbara z racji tego, że często w dworku jest nieobecna, przyjmuje do pracy zarządcę, by doglądał domu i jego otoczenia, a gdy tu przyjeżdża, cały swój czas poświęca zaprzyjaźnionemu chłopcu. Pewnego dnia Marek wiezie ojcu wodę na pole, ale na miejsce nigdy nie dociera. Nikt dziecka nie widział i nie wiadomo, co się z nim stało. Szeroko zakrojone poszukiwania chłopca nie przynoszą rezultatu, zdołano jedynie odnaleźć jego rowerek. Zrozpaczona matka, jako sprawczynię zaginięcia syna wskazuje Barbarę, chociaż lekarka jest tak samo zaangażowana w poszukiwania Marka, jak wszyscy mieszkańcy. Andżelikę w jej teorii dodatkowo utwierdza miejscowy policjant, któremu śledztwo wkrótce zostaje odebrane, ale to nie przeszkadza mu w podjudzaniu miejscowych przeciwko Barbarze i jej pracownikowi. Dąbrowskiemu mimo usilnych starań, nic nie udaje się znaleźć na lekarkę, więc postanawia pogrzebać w przeszłości zarządcy, którego szczerze nie znosi. Jego nielegalne poczynania nieomal nie doprowadzą do tragedii. 𝐽𝑎𝑟𝑐𝑧𝑒𝑤𝑜 𝑡𝑜 𝑚𝑎ł𝑎 𝑚𝑖𝑒𝑗𝑠𝑐𝑜𝑤𝑜ść, 𝑤𝑖ę𝑐 𝑤𝑦𝑠𝑡𝑎𝑟𝑐𝑧𝑦, ż𝑒 𝑘𝑡𝑜ś 𝑐𝑜ś 𝑝𝑎𝑙𝑛𝑖𝑒 𝑖 𝑝𝑙𝑜𝑡𝑘𝑎 𝑧𝑎𝑐𝑧𝑦𝑛𝑎 ż𝑦ć 𝑤ł𝑎𝑠𝑛𝑦𝑚 ż𝑦𝑐𝑖𝑒𝑚. Łatwo ludziom wmówić coś czego nie ma, obciążyć winą człowieka, który nie ma nic na sumieniu. Podburzeni ludzie w tłumie są gorsi od rozjuszonych zwierząt, gotowych zabić w imię fałszywie pojmowanej sprawiedliwości.
Mimo usilnych starań policji zaginięcie Marka nie znajduje wyjaśnienia, natomiast Barbara nieoczekiwanie otrzymuje propozycję intratnego stażu w Ameryce. Długo na niego czekała, więc się nie waha ani chwili i wkrótce wyjeżdża. Wraca dopiero po pięciu latach z 12-letnim synem Karolem.
To, co wydarzyło się wcześniej to zaledwie preludium do tego, co ma nastąpić później.
Mareczka nigdy nie odnaleziono i wciąż uznawany jest za zaginionego. Pamięć mieszkańców o tamtej tragedii już się zatarła, ale matka o swym dziecku nie zapomniała. 𝑀𝑎𝑡𝑘𝑎 𝑝𝑜𝑡𝑟𝑎𝑓𝑖 𝑝𝑜𝑔𝑜𝑑𝑧𝑖ć 𝑠𝑖ę 𝑧𝑒 ś𝑚𝑖𝑒𝑟𝑐𝑖ą 𝑑𝑧𝑖𝑒𝑐𝑘𝑎, 𝑎𝑙𝑒 𝑛𝑖𝑒 𝑧 𝑗𝑒𝑔𝑜 𝑧𝑛𝑖𝑘𝑛𝑖ę𝑐𝑖𝑒𝑚. […] 𝑗𝑎𝑘 𝑡𝑜 𝑛𝑖𝑠𝑧𝑐𝑧𝑦 𝑑𝑢𝑠𝑧ę. 𝐶𝑧ł𝑜𝑤𝑖𝑒𝑘 ż𝑦𝑗𝑒 𝑛𝑎𝑑𝑧𝑖𝑒𝑗ą 𝑘𝑎ż𝑑𝑒𝑔𝑜 𝑑𝑛𝑖𝑎, ż𝑒 𝑧𝑜𝑏𝑎𝑐𝑧𝑦 𝑠𝑤𝑜𝑗𝑒 𝑑𝑧𝑖𝑒𝑐𝑘𝑜, 𝑖 𝑛𝑖𝑐 𝑤𝑖ę𝑐𝑒𝑗 𝑠𝑖ę 𝑛𝑖𝑒 𝑙𝑖𝑐𝑧𝑦. Lepiej by było, gdyby ciało dziecka zostało odnalezione, wtedy matka mogłaby zapłakać nad jego grobem i choć nigdy nie przestałaby za nim tęsknić, to byłoby lepsze niż życie w niewiedzy. Zrozpaczona kobieta wciąż czeka, bo wierzy, że jej syn żyje i wróci. Teraz rozpoznaje syna w Karolu, który jest łudząco podobny do zaginionego Mareczka. Nienawiść Andżeliki do lekarki sięga apogeum, bo oszalała z bólu kobieta wmawia sobie, że to Barbara i zarządca stoją za uprowadzeniem jej syna i postanawia za wszelką cenę go odzyskać.
Chociaż w 𝐾𝑟𝑧𝑦𝑘𝑢 𝑐𝑖𝑠𝑧𝑦 atmosfera niepokoju towarzyszy czytającemu od samego początku, to nic nie wskazuje na to, co ma wydarzyć się później. Fabuła lekka i przyjemna, jak w powieści obyczajowej, ale już gdzieś za rogu, wygląda strach, nieokreślony bliżej lęk. Jest coraz większy i wciąż się potęguje, sprawia, że przyspiesza tętno, a po plecach przechodzą ciarki. W pewnym momencie w chwili zaginięcia dziecka strach staje się wręcz namacalny. Ktoś chłopca uprowadził, zamordował, ukrył ciało, bo wszystko na to wskazuje. Policja prowadzi tendencyjne śledztwo, więc sprawca, jeśli jest, z łatwością może pozostać ukryty w cieniu, bezkarny.
Życie Barbary odtąd zmienia się w koszmar, bo Andżelika rozpowiada po wsi, że podobieństwo Karola do Marka nie może być przypadkowe. Żadne rozsądne argumenty do niej nie trafiają. Na nic zdają się tłumaczenia męża, który próbuje powstrzymać żonę od czegoś, czego później będzie żałowała. Oszalała z bólu kobieta nie zważa na nikogo i na nic, a każdego, kto stanie na jej drodze skłonna jest usunąć, bo jej jedynym celem jest odzyskanie syna. 𝑍𝑎𝑚𝑘𝑛ęł𝑎 𝑠𝑖ę 𝑤 𝑠𝑤𝑜𝑖𝑚 ś𝑤𝑖𝑒𝑐𝑖𝑒, 𝑤 𝑘𝑡ó𝑟𝑦𝑚 𝑑𝑜𝑚𝑖𝑛𝑜𝑤𝑎ł𝑎 𝑐𝑖𝑠𝑧𝑎, 𝑤𝑦𝑝𝑒ł𝑛𝑖𝑜𝑛𝑎 𝑘𝑟𝑧𝑦𝑘𝑖𝑒𝑚 𝑟𝑜𝑧𝑝𝑎𝑐𝑧𝑦.
Im dalej, tym historia staje się coraz bardziej przerażająca. Barbara po tym, co usłyszała od syna, opowiadającego o różnych faktach, których on znać nie może postanawia wyjechać wraz z nim daleko od tego miejsca, które teraz jawi jej się jak najgorszy koszmar. Niestety opuszczenie Jaraczewa nie będzie takie proste…
𝐾𝑟𝑧𝑦𝑘 𝑐𝑖𝑠𝑧𝑦 to wspaniała historia z trochę zmarnowanym potencjałem, bo zabrakło jej zaledwie delikatnego szlifu, a stałaby się wyśmienitą powieścią grozy. Mimo tego małego zastrzeżenia jest to bardzo mądra powieść z przekazem. Autorka poruszyła w niej drażliwy temat transplantologii. Pokazała, do czego prowadzi ślepa egoistyczna miłość i co potrafi zrobić z człowiekiem nienawiść. Emocje, które Jolanta Bartoś zawarła w 𝐾𝑟𝑧𝑦𝑘𝑢 𝑐𝑖𝑠𝑧𝑦, są nie tylko kluczowe, ale jednocześnie są największym atutem powieści. Zazdrość, rozpacz, złość oraz smutek. Wszystko to doprawione nutką grozy i horroru, co wzbudziło mój niekłamany zachwyt, chociaż ten gatunek literacki nie jest mi szczególnie bliski. Potrafiłam współczuć Andżelice, mimo że szczerze jej nie znosiłam, łatwo bowiem, zrozumieć zachowanie matki, która straciła swoje dzieci. Nietrudno znaleźć usprawiedliwienie na jej postępowanie, natomiast nie można i nie da się wytłumaczyć zachowania osoby zaślepionej nienawiścią. Współczucie dla Andżeliki jest dla tej osoby parawanem, który pozwala ukryć przed samym sobą prawdziwe powody swojego postępowania, a tak naprawdę jest nią tylko żądza zemsty. Opętanie nienawiścią sprawi, że nie cofnie się przed niczym, by móc zrealizować swój chory plan. Na przeciwwadze nienawiści, stoi miłość i poświęcenie. Wspaniała postawa lekarki, która z całą odpowiedzialnością rodzi ciężko chore dziecko, które nie ma szans na przeżycie, ale jego śmierć może uratować życie innemu dziecku. To poświęcenie nie pójdzie na marne, zostanie uratowane życie kogoś innego. […] 𝑗𝑎𝑘 𝑚𝑜𝑐𝑛𝑜 𝑡𝑟𝑧𝑒𝑏𝑎 𝑘𝑜𝑐ℎ𝑎ć 𝑑𝑟𝑢𝑔𝑖𝑒𝑔𝑜 𝑐𝑧ł𝑜𝑤𝑖𝑒𝑘𝑎, ż𝑒𝑏𝑦 𝑝𝑜𝑧𝑤𝑜𝑙𝑖ć 𝑚𝑢 𝑜𝑑𝑒𝑗ść.
Najnowsza książka autorki „Śpij, dziecinko, śpij”, zdobywczyni głównej nagrody w plebiscycie Książka Roku Lubimyczytać 2022, w kategorii horroru. Barbara Trzebińska jest wybitnym lekarzem transplan...
Najnowsza książka autorki „Śpij, dziecinko, śpij”, zdobywczyni głównej nagrody w plebiscycie Książka Roku Lubimyczytać 2022, w kategorii horroru. Barbara Trzebińska jest wybitnym lekarzem transplan...
"Krzyk ciszy" Jolanty Bartoś to poruszający, momentami chwytający za serce thriller, którego tematem jest zaginięcie siedmioletniego Marka w maleńkiej miejscowości. Ten incydent to ogromna trauma dla...
Wyobraźcie sobie taką sytuację, znika Wasze ukochane dziecko. Co robicie? My matki nie poddajemy się zbyt łatwo jeżeli chodzi o nasze dzieci, poruszymy niebo i ziemię, aby je znaleźć. Nie po to nosił...
@kuklinska.joanna
Pozostałe recenzje @gala26
𝗪ó𝗱𝗸𝗼, 𝗽𝗼𝘇𝘄ó𝗹 ż𝘆ć
Alkoholizm to temat, który często pomijamy, bagatelizujemy lub nie dostrzegamy w naszym otoczeniu, mimo że dotyka on coraz większą liczbę osób. Marek Sekielski, w swoim...
𝑀𝑖𝑘𝑜ł𝑎𝑗 𝑑𝑜 𝑤𝑦𝑛𝑎𝑗ę𝑐𝑖𝑎 to ostatnia książka świąteczna, którą przeczytałam w tym roku. Była to niezwykła przygoda literacka – autorka oczarowała mnie niebanalną historią, w...