W Dolinie Kościeliskiej w Tatrach pod wapienną Skałą Pisaną znajduje się jedno z trzech wejść do Jaskini Wodnej pod Pisaną. Jaskinia nie jest udostępniona turystom – aby wejść do wnętrza, trzeba brodzić po pas w zimnej wodzie. Nad wejściem Juliusz Bełtowski w 1896 roku wykuł – dziś już słabo widoczną – płaskorzeźbę rycerza. Dlaczego? Bo to tutaj właśnie – zgodnie z jedną z wersji legendy* – śpią rycerze króla Bolesława Śmiałego, którzy wciąż oczekują na wezwanie. A raczej spali – do czasu, gdy Marylka, bohaterka „Wąskiej ścieżki czarownicy”, nie zadzwoniła srebrnym dzwoneczkiem…
Pomysł wykorzystania i rozwinięcia legendy o śpiących rycerzach i oparcia na niej całej opowieści bardzo mi się spodobał, szczególnie, że i inne elementy magii ludowej są w książce obecne: kwiat paproci zwodzi na manowce, czarny kot służy do przywoływania demonów... Akcja książki umieszczona została w czasach II wojny światowej, co determinuje pojawienie się w małej górskiej wiosce reprezentantów walczących potęg, rywalizujących o zyskanie kontroli nad mocą rycerzy oraz przedstawiciela tajemniczego kościelnego stowarzyszenia, który nie cofnie się przed niczym, aby temu zapobiec. Marylka, nastoletnia córka leśniczego i czarownicy, zostaje przez los wplątana w tę rozgrywkę. Musi dokonać wyboru między złem i… złem. Balansuje na krawędzi. Każda podjęta przez nią decyzja, każde działanie, wymaga poniesienia konsekwencji, prowadzi do kolejnych dylematów. Faktycznie, czarownice kroczą wąską ścieżką.
Mnogość przeplatających się wątków, ciekawe rozwinięcie, a raczej zakończenie legendy o śpiących rycerzach (skoro już „wytropiłam” jaskinię, to mam ochotę poszukać pozostałości leśniczówki), wiarygodne portrety psychologiczne większości bohaterów, a przy tym urok folkloru ludowego i obecność magii powinny gwarantować dobrą zabawę przy lekturze. Powinny. Niestety, odniosłam wrażenie, że wątki prowadzone i zamykane są nie tyle na siłę, co ze zbyt wielką precyzją, całość fabuły potraktowana jest zbyt analitycznie. W efekcie wydawało mi się, że w książce jest kilka punktów kulminacyjnych, z których każdy mógłby prowadzić do zakończenia. I – gdy już byłam pewna, że to koniec opowieści – ze zdumieniem odkrywałam, że autorowi jeszcze coś zostało do powiedzenia, że jeszcze jakiś kolejny wątek należy domknąć, jeszcze czyjeś losy wyjaśnić. Nie ukrywam, że zmęczyły mnie te quasi-zakończenia, choć z formalnego punktu widzenia nie można ich uznać za błędne.
„Wąska ścieżka czarownicy” jest dobra we fragmentach. Bardzo wiarygodnie i z dużym wyczuciem przedstawione są wzajemne relacje leśniczego Spodziei z córką, groteską pachnie nadanie demonicznemu dziecku wdzięcznego imienia Józio, znakomita jest scena uwolnienia przez Marylkę niewidomych strażników jaskini, z sentymentem odmalowana postać wiejskiego proboszcza – duchowego przewodnika, rozumiejącego swoich parafian, pełnego tolerancji dla lokalnych wierzeń. Natomiast główny wątek książki nieco mnie rozczarował – obudzeni zostali śpiący rycerze, straszliwa potęga mogąca odmienić oblicze świata i… co się wydarzyło? Ano, niewiele… magiczni rycerze odparli jeden szturm, strącili kilka samolotów… i już, koniec misji. Także konstrukcja postaci Marylki budzi moje wątpliwości. Zagubiona psychicznie nastolatka, przed którą ojciec ukrywa, że jej matka była czarownicą, półsierota wychowywana w mieście przez nielubianą ciotkę, w końcu odkrywa, że dysponuje dziedzicznymi zdolnościami magicznymi. I nagle – zupełnie jakby wypiła eliksir mądrości i zdobyła doświadczenie niezłego taktyka – wie, co robić, jak osiągnąć cel, zna zaklęcia, potrafi przewidzieć konsekwencje. A działa w stresie, ze świadomością olbrzymiej odpowiedzialności – nie tylko za siebie, ale i za innych mieszkańców wioski. Zaczyna wprowadzać w życie własne plany i… albo wszystko jej się udaje, albo korzysta z przygotowanego zawczasu rozwiązania alternatywnego.
I na koniec to, czego brak mi najbardziej doskwierał. W opowieści Piotra Patykiewicza brak magii języka, uroku i nastroju ludowej opowieści. Nie chcę przez to powiedzieć, że książka napisana jest niepoprawnym językiem, że styl gdzieś szwankuje. Absolutnie – nie. Język utworu jest jak najbardziej poprawny, w książce nie ma błędów ani literówek. Ale… jest to język zwykły, codzienny, prozaiczny, nieuwodzący czytelnika. I w całej opowieści taki sam**. Tymczasem przy oparciu całej fabuły o legendę o śpiących rycerzach i magię ludową aż się prosi – tak myślę – choć kilka fragmentów nastrojowych, oddających majestat gór i spokój lasu… trochę sentymentu w opisach, odchodzących wszak już w niepamięć, ludowych wierzeń… szczypta folkloru góralskiego…
Podsumowując, „Wąska ścieżka czarownicy” jest oparta na atrakcyjnym pomyśle i oferuje całą galerię postaci obdarzonych najróżniejszymi cechami charakteru. Jednym słowem – ma potencjał. Niestety, nie spełnia w całości oczekiwań, które rozbudza – wobec przedstawionych powyżej zastrzeżeń, nie mogę ocenić tej książki na więcej niż 6/10.
* W oparciu o informacje z „Tatr polskich” autorstwa Józefa Nyki.
** Z wyjątkiem jednego dialogu z udziałem Ślązaka.
Recenzja ukazała się 2009-01-21 na portalu katedra.nast.pl