Po przeczytaniu drugiego tomu Ameno Krzysztofa Bonka zdziwiłem się. Czemu Autor napisał część trzecią? Druga kończy się jasno, bezpiecznie, z pointą, że tylko zaklaskać. To po co pisać ciąg dalszy? Aby zarobić więcej kasy? Aby przypomnieć się Czytelnikom? A może i jedno, i drugie?
Krzysztof Bonk szybko pisze, wydaje powieści z regularnością zegarka. Zatem nie musi przypominać o sobie wiernym fanom, a także takim jak ja maruderom, którzy przeczytali jeden tytuł i już naskakują na biednego Autora. Dżentelmeni o pieniądzach nie rozmawiają, zatem drugą kwestię zostawmy na boku. Ale z tego co przeżywam z Wydawnictwem ja jako autor tomiku wierszy – mogę domniemywać, iż kokosów Krzysztof Bonk nie zarabia. Bardziej dorabia na kieszonkowe. No, chyba że proza sprzedaje się łatwiej niż poezja.
Trudno było czytać Ameno. Pierwsza część słaba, druga tylko miejscami dobra, a trzecia również nie trzyma poziomu. Autor wraca uparcie do tych samych schematów, kalek literackich. Są zatem ciała zniszczone, nowe ciała, zjawiska mniej lub bardziej paranormalne. Metempsychoza, reinkarnacja, i co tam jeszcze.
Nie będę mówić o treści, bo nie warto. Jeśli czytelnik zna dwie pierwsze części, to zna również i część trzecią. Trzeba tylko co nie co skrócić, tu i ówdzie dodać niezbyt skomplikowany wątek – i mamy to, co mamy. Oczywiście ironizuję, lecz z pewnością proza Krzysztofa Bonka nie należy do najlepszych, a nawet dobrych. Jest przeciętna, niestety niestety wygląda to na produkcję masową.
Wydaję mi się, iż Bonk nie przyłożył się do kwerendy. A może jej w ogóle nie było? Tylko pobieżne przyjrzenie się kilku artykułom w Wikipedii. To jest jedno z najbardziej niechlujnych podejść do kwerendy.
Dawno nie miałem tak skomplikowanej pracy z książką. Z jedną strony oczekiwania po przeczytaniu niezłej drugiej części, a z drugiej – spadek z wysokości bez żadnego zabezpieczenia. Gdy przeczytałem ostatnie zdanie – odetchnąłem z wielką ulgą.
Teraz mam dylemat, co pisać dalej, aby wypełnić minimum pięćset słów Bo niestety nie mam o czym. Teraz żałuję, że porzuciłem opis treści powieści. Byłoby więcej zdań. Nie powiem, kilka już recenzji w ten sposób zamknąłem w całość. Ale co tu oszukiwać. Mam jeszcze jedną „tajną” broń. W każdej recenzji staram się od treści przejść do formy.
I tu nie mam, proszę państwa, zastrzeżeń. Akcja toczy się szybko, bez przeszkód. Może są momenty przestoju na… momenty, na seks. Tak jak w pierwszej części. Niczym nie uzasadniona kopulacja, jakby kręcono w pobliżu film erotyczny. W Seksmisji Juliusza Machulskiego, aby nie czuć popędu płciowego bohaterki filmu brały pigułkę. I pamiętacie? O dawce przypominał głos maszyny, coś w rodzaju automatu telefonicznego, który dzwoni o najbardziej nieodpowiedniej porze. No, ale to znowu byłaby kalka, tym razem wzięta z filmu. Może w ogóle zrezygnować z seksu? Na rzecz na przykład wojen. W tym punkcie Krzysztof Bonk mógłby wykazać się znajomością strategii i urządzeń wojennych. Ale znowu musiałby zrobić kwerendę. A coś czuję, że nie lubi Autor tego zadania. I żeby nie było żadnych wątpliwości. Nie mam nic przeciwko seksowi w literaturze. Ale musi on wynikać z treści opowiadanej historii. Nie być „przerywnikiem”.
Nie wiem, czy polecić trylogię Krzysztofa Bonka. Pierwszy tom – raczej nie, drugi – raczej tak, trzeci – raczej nie. Nie mogę napisać: „raczej przeczytajcie drugi tom, dwa pozostałe możecie sobie darować”. Bo to jest (ma być) spójne. Żadnej części nie można przeczytać bez znajomości poprzedniej. Pierwsza część nie ma poprzedniczki. Ale ten tom jest raczej na nie. Wychodzi, że odradzam.
Ale się pogmatwało w ostatnim akapicie. Ale nie umiem łatwiej. Sorry, taki mam stosunek do Ameno. Ambiwalentny, ze wskazaniem na nokaut. Pokonany Krzysztof Bonk.