"Lokator do wynajęcia" Iwony Banach zwariowana komedia z wątkiem kryminalnym w sam raz na lato.
Ja wysłuchałam tę książkę, czytaną przez rewelacyjnie wchodzącą w rolę bohaterów, Panią Magdę Karel, bardzo lubię jej głos i sposób czytania. Lektura lekka i przyjemna, wpadająca w ucho, jest kolejną już częścią serii "Babie lato", które jakoś tak wpadły mi w ręce (lub uszy) do czytania.
Miśka ma niezbyt popularne zajęcie, jest wynajmowana do opieki nad pustymi mieszkaniami właścicieli, którzy są gdzieś daleko np. za granicą i nie chcą wynajmować mieszkań lokatorom w obawie przed zniszczeniem. A Miśka dogląda tych lokali, sprawdza czy są bezpieczne, mieszkając jednocześnie i udaje lokatora, tak aby mieszkanie nie wyglądało na opuszczone i nie stało się łupem złodziei.
Tym razem wyjeżdża ze swoim współpracownikiem Noldim w góry, do małej miejscowości o wdzięcznej nazwie Zawilec niedaleko Zakopanego, ma doglądać domu numer 666, którego właściciel wyjechał do Ameryki. Już sam numer domu wzbudził w nich mieszane uczucia, lecz Noldi nie wie, że Miśka ma jeszcze dodatkowe zlecenie, miała zwrócić uwagę na dwie staruszki, które mieszkają w sąsiednim domu, czy dają sobie same radę, a gdyby coś było nie tak to ich bratanek chce je wysłać do domu opieki. Po przyjeździe na miejsce, od samego początku okazuje się, że tym razem nie będzie to takie proste zadanie. Staruszki Bella i Nela, okazują się bardzo żywotnymi i skorymi do różnych żartów i obdarzonymi niesamowitą wręcz fantazją bliźniaczkami, które opowiadają wstrząsające historie o domu, w którym straszy wisielec i rzuca nożami, o skarbie z dalekiego kraju, o meteorytach. Staruszki mają dwa psy, Nowofunlanda o imieniu Kruszynka, mimo tego, ze ogromny, to bardzo łagodny i lubi się przytulać, ale drugi York Pańcia jest prowodyrem wszystkich szalonych akcji, których boją się wszyscy mieszkańcy Zawilca. Zresztą w opowieściach o skarbie jest chyba trochę prawdy, bo podczas burzy faktycznie w kuchni ktoś rzuca sztućcami i garnkami a wokół domu jakby trwały wykopki, ciągle są nowe podkopy, ktoś szuka skarbu..., sprawdzając okolicę, znajdują zwłoki zakopiańskiego miśka, które jednak po wezwaniu przez staruszki policji znikają.
Noldi, mimo tego, że jest osiłkiem, zachowuje się jak dziecko, jest bardzo wrażliwy, ale Miśka potrafi postawić go do pionu. Jedną rzeczą, dla której ten mięśniak zrobiłby wszystko jest jedzenie. Noldi lubi jeść wszystko i w każdej sytuacji, nie potrafi się opanować, co prowadzi do wielu rozmaitych, czasem zabawnych sytuacji. Niestety sielanki jednak nie ma, na strychu znalazł się dziki lokator a pod drzewem zwłoki, które już nie znikają...
Akcja nabiera rozpędu, nieboszczka okazuje się krewną Józka, miejscowego policjanta, więc dla potrzeb śledztwa musi przyjechać ktoś inny. Perypetie dopiero sią zaczynają, mieszkańcy ignorują tego "dupka" z Krakowa, który będzie miał po uszy góralek i nawet obawiał się o własne życie.
Muszę przyznać, że ta książka mocno mnie rozbawiła, śmiałam się do łez, wartka akcja, język prosty, dość cięty nawet, trochę gwary góralskiej, po prostu świetna lektura i zachęcam Was do tej rozweselającej opowiastki.