Debiutancka powieść Sary Gruen była dobrym startem, lecz beznadziejnym zakończeniem. Niektórym "Woda dla słoni" kojarzy się ze smutną książką opowiadającą o życiu dziewięćdziesięcioletniego Jacoba Jankowskiego, a dla reszty czytelników tylko i wyłącznie z dobrą przygodą. Ja niestety nie potrafiłam zrozumieć zachwytu tą powieścią, chociaż naprawdę się starałam polubić wszystkich bohaterów oraz przedłużającą się akcję.
Największym rozczarowaniem byli przede wszystkim bohaterowie, a dokładnie wyżej wspomniany Jacob Jankowski. Więź między tą postacią a mną była całkiem niewidoczna, jakby jego prawdziwe "ja" było schowane i nikomu nie chciał pokazać swojej duszy. Jacob był bardzo skryty, a swoje uczucia pokazywał tylko w ostateczności. I właśnie to najbardziej poróżniło mnie i tego bohatera. Czytając myślałam, że znajduje się on za szklaną ścianą i wszystko, co robił było przeciwieństwem tego, czego się spodziewałam. Kolejnym rozczarowaniem była nikła akcja powieści, która ciągnęła się niemiłosiernie zamieniając ciekawie zapowiadającą się lekturę w katorgę. Męczyłam się już po trzecim rozdziale, w którym właśnie fabuła powinna nabrać odpowiedniego tempa. Same przygody Jacoba wydawały się surrealistyczne i jak dla mnie - mało ciekawe, choć nie mogłam narzekać na bardzo oryginalny pomysł. Jednak w samej powieści zabrakło uczuć, które autorka oddałaby pisząc swoją debiutancką powieść. Czasami zastanawiam się czy nie zrobiła tego przypadkiem dla samych pieniędzy.
Jednym z najciekawszych wątków pojawiających się w powieści była postać słonicy Rosie, która urzekła mnie swoim byciem. Denerwowała mnie brutalność Augusta i bezczynność Jacoba, jednak szybko doszłam do wniosku, że tak to właśnie miało wyglądać, aby czytelnik mógł poczuć jakiekolwiek emocje. Znalezienie sposobu na wytresowanie słonia było banalnie proste, jednak nikt - nawet ja - pewnie nie domyślił się, że to właśnie nasz ojczysty język będzie tym, którym posłuży się Greg, Jacob, a później i August, aby słonica wreszcie pokazała na co ją stać.
W "Wodzie dla słoni" pisarka miała również dobre momenty, które bardzo mnie wzruszyły. Dokładnie chodzi mi tu o wyjazd Rosemary, która stała się ważną osobą dla Jacoba, chociaż na początku swojego pobytu w dimu starców nie darzył jej sympatią. Byłam naprawdę zła na kobietę i bardzo współczułam starcowi, jednak szybko znalazłam pocieszenie w budzącej się miłości Marleny i dwudziestotrzyletniego Jacoba. Uczucie tej dwójki było skrzętnie ukrywane, a jednak widoczne gołym okiem. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby August z zazdrości o swoją żonę wyrzucił młodego weterynarza z pędzącego pociągu. Podobały mi się te podchody młodego człowieka, który jeszcze nigdy nie był tak naprawdę w nikim zakochany.
Jednak mimo małej ilości dobrych momentów książka nie należy do moich ulubionych i wiem, że do niej nigdy nie wrócę. Sam pomysł bardzo mi się podobał, lecz wykonanie było kiepskie. Przewlekanie wspomnień starego człowieka było uciążliwe, gdyż Sara Gruen kończyła rozdział w taki sposób, iż nie mogłam nic zrozumieć.
Pisząc "Wodę dla słoni" pani Gruen posłużyła się prawdziwymi wydarzeniami, które często występowały w cyrkach w latach między wojennych. To odkrycie pozytywnie mnie zaskoczyło, a ja zrozumiałam, że fabuła była przemyślana od początku do końca. Takimi wydarzeniami są: upadki cyrków, a następnie zjazd innych właścicieli, aby "przebrać ten szmelc", a także wypychanie martwych zwierząt formaliną, aby tylko nie przyniosły strat w przedstawieniach. Słonie również często pojawiały się na takich występach. Jednak najbardziej kontrowersyjnym wydarzeniem był udział panny lekkich obyczajów w pokazie dla mężczyzn. W "Wodzie dla słoni" takie kobiety zastąpiła słynna Barbara, która wykorzystała pijanego Jacoba.
Książka nie była najlepsza, ale jednak można było z niej więcej wyciągnąć, choć głębokich uczuć we mnie nie wzbudziła. Zastanawiam się nad obejrzeniem filmu.