Dzielnie brnę przez heksalogię (bo naprawdę jestem ciekawa, czy w ostatniej części nasza Dora Sue zdetronizuje Boga czy nie), mimo przeszkód, jakie mi rzuca pod stopy główna bohaterka, i wiecie co? Ja do tego końca DOBRNĘ, choćby nie wiem co!
Dora (znowu) ma pełne ręce roboty. Wampiry z Trójprzymierza mają problem z epidemią Dogasania, czyli takiej wampirzej depresji, która najczęściej kończy się samobójczą śmiercią wskutek kontaktu ze słońcem. Wygląda jednak na to, że tak naprawdę nie mamy do czynienia z epidemią, tylko z zaplanowaną przez jakiś genialny, acz zbrodniczy umysł akcją, ponieważ prawdziwe Dogasanie to złożony proces, który trwa dłużej niż jedną noc i charakteryzuje się szeregiem objawów, których ofiary nie miały. Wniosek, że wampirom ktoś "pomaga", sam się nasuwa, a Dora oczywiście musi dowiedzieć się, kto to taki.
Pokrótce może przypomnę, że Dora, naczelna Mary Sue III Rzeczpospolitej, zaczęła jako średnio utalentowana wiedźma, dzieląca życie między realny Toruń i magiczny Thorn. Następnie okazało się, że jako pierwsza włada dwiema magiami – magią wojowników północy i magią płodności. A jeszcze bardziej następnie stała się (wdech) nieśmiertelna, jej moce znacznie wzrosły po wchłonięciu mocy ofiar szaleńca, z którym stoczyła walkę w tomie pierwszym, okazała się być potomkinią bogini wilków i wilczycą, jest także mistrzynią wampirów i ma własne, służące jej wampiry, ona i jej dwaj przyjaciele otrzymują moce magicznego triumwiratu, co w wypadku Dory objawia się w postaci superanckiego tatuażu przedstawiającego skrzydła na plecach, które to skrzydła są prawdziwe i potrafią też być wielkie i hologramowe, gdy Dora wchodzi - jako jedyna od... no, od zawsze - w pełnię majestatu, ponadto ciało Dory zmienia się, staje się hybrydą wiedźmy i anioła, co powoduje, że jest silniejsza, smuklejsza, wyżej skacze i jest bardziej wytrzymała (wydech).
Mam wrażenie, że w czwartym tomie do autorki dotarły dwie rzeczy i obie te rzeczy usiłowała (nieudolnie) naprawić.
Zaczynając od tej łatwiejszej do opisania - autorka chyba sobie uświadomiła, że wprowadzenie do heksalogii Mirona jako, że tak to ujmę, gotowego przyjaciela Dory, który na nią (oczywiście) intensywnie leci, było błędem. Miron powinien pojawić się jako nówka nieśmigana w pierwszym tomie, następnie powinien orbitować wokół Dory przez trzy tomy, zbliżyć się do niej w czwartym, by w ostatnim mogli paść sobie w ramiona, skonsumować związek i żyć długo i szczęśliwie. Tymczasem Miron i Dora konsumują wspomniany związek w tomie trzecim, i nagle okazuje się, że nasz diabeł robi się cokolwiek nieprzydatny. Napięcie, które sobie iskrzyło między dwójką bohaterów uszło jak z przekłutego balonika, wszyscy wiemy, że Dora i Miron uprawiają rewelacyjny seks, brawo, good for them, ale ile można na tym uciągnąć czytelniczej uwagi? W związku z tym autorka wymyśliła, by Miron doznał - kompletnie niewiarygodnego, wszak znamy tę postać od jakiegoś czasu - napadu Emocyj "łodlaboga, Doro, nie mogę znieść myśli, że tyle ci grozi, emocjonalnie mnie to wyniszcza, muszę się usunąć i zastanowić". I się usuwa. I zastanawia. A Dora zyskuje okazję, by snuć się albo robić przerwy w trakcie akcji (jak to cudownie morduje napięcie, nie macie pojęcia) i ze łzami w oczach pogrążyć się w zadumie nad swoim zmarnowanym uczuciem i pozastanawiać się, czy nie byłoby lepiej rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady, by zostać przykładną żoną i matką. Facet (dobra - diabeł), który w zeszłym tomie (czyli ile? ze dwa miesiące temu?) bez mrugnięcia okiem patrzy, jak jego ukochana dostaje łomot od Rafaela i nie szkodzi, że Rafael łamie wszelkie zasady, Dora sobie poradzi, całkiem spokojnie znosi mieszanie się ukochanej w sprawy demonów, wampirów, wilków, tu jakieś mordobicie z demonicą, ówdzie nadeptywanie na odcisk mistrzowi wampirów nagle doznaje spektakularnego załamania, bo stado zwyrodniałych wilczyc zrobiło na Dorę pułapkę i spuściło jej spektakularne manto!
Druga rzecz, która najwyraźniej dotarła do autorki, to że stworzyła klasyczną Mary Sue i nawet niektórym zakochanym w serii czytelnikom zaczyna to przeszkadzać, o tych nieco bardziej krytycznych nie wspominając. Postanowiła więc "odmarysujczyć" swoją bohaterkę i, na ten przykład, zaopatrzyła ją w kompleksy. Dora nagle uświadamia sobie, że "przy nich (przy Katii i Teresie) zawsze czułam się zbyt wysoka, zbyt masywna, źle ubrana i nieporadna jak mała dziewczynka" oraz oddaje się w sprawne ręce fachowczyń od makijażu i stylu, albowiem "uciekałam się do tych sztuczek, bo nie potrafiłam myśleć o sobie zbyt dobrze", i może nawet byśmy w to uwierzyli, gdybyśmy mieli amnezję, Alzheimera i galopującą sklerozę, a także gdyby w książce nie zdarzały się uwagi samej bohaterki typu: " Kłucie go w oczy moją niezwykłością i wspaniałością, zwaną przez nieżyczliwych dziwactwem". Albo gdyby te kompleksy jakoś się uzewnętrzniły, a poza zacytowanymi wzmiankami nie uwidaczniają się w niczym, Dora nadal jest cudowna, piękna, sieje energią seksualną, ma absolutnie wspaniałe cycki, a kolejka chętnych do tego, by dzielić z nią łoże jest dłuższa, niż w PRL-u "za masłem". A gdyby naszą Dorę naszły jakieś smutne myśli, nadbiega Joshua, szeleszcząc skrzydłami i z: "Całe dzieciństwo i nastoletnie lata nie pasowałaś do rodziny, czułaś się wyrzutkiem, ale to już za tobą. Dorosłaś, wywalczyłaś sobie szacunek, nauczyłaś się kochać i ufać, a inni nauczyli się tego, jaka jesteś - lojalna, odważna, godna zaufania, honorowa. Nic dziwnego, że gdy trwoga, to do Dory, tylko jakoś umyka im w tym wszystkim twoja delikatna i podatna na zranienie strona" (do samej Dory) albo "ona robi co trzeba, bez oglądania się na siebie. Przecież teraz wam pomaga, choć rozsądniej byłoby trzymać się z daleka, aż przetoczy się burza. Niestety, nigdy nie była rozsądna. Trafiliście do jej sfery lojalności, więc pójdzie za wami w ogień. Taka już jest. (...) Nadstawia za was wszystkich karku, to ona cierpi, ryzykuje, walczy o was! Ty na nią naskakujesz, a ona zajmuje się waszymi sprawami, choć ma dość własnych problemów!" (do tych, co Dory nie doceniają w zadowalającym stopniu) na ustach, moja zwyrodniała wyobraźnia produkuje obraz Dory chichoczącej i kręcącej czubek warkocza, oraz nienachalnie świergoczącej: "ale, Joshua, no już przestań, ale Joshua, no co ty, nie trzeba!", a mój żmudnie posklejany po lekturze poprzedniej części żenometr znowu sypie się w proszek.
A propos "stado wilczyc". W ramach "odmarysujkowienia" Dora dostaje porządny łomot od stada wilczyc, które zastawiają na nią dość prymitywną pułapkę, a kilka jej super mocy, które powinny w ogóle do wpadnięcia w tę pułapkę nie dopuścić, a jeśli już - to rozwalić ją w pył drobniejszy, niż mój wybuchnięty żenometr po prostu się blokuje się bo… bo tak. Nawet nie dostajemy jasnej odpowiedzi dlaczego moce się poblokowały, dlaczego Joshua (anioł Stróż Dory! ANIOŁ STRÓŻ, do cholery, nie ma takiej siły, która blokuje połączenie anioła stróża z podopiecznym/-ną!!!) nie czuje, że Dorze coś grozi, czemu osoba, której przecież przodkinią była pani wilków, nie radzi sobie z kilkoma zwykłymi wilczycami wypuszczając moc alfy… aaaa, bo ta moc też nie działa. Nie i już. Drodzy czytelnicy, chcieliście, żeby Dora nie była taka wszechmocna, to macie, leży i umiera, nie pytajcie, czemu nie rozwinęła skrzydeł ani nie skoczyła na najbliższy mur, skoro potrafi, i w ogóle najlepiej nie pytajcie w ogóle o nic i nie domagajcie się jakiejś tam logiki świata przedstawionego.
No a poza tym to jest w tym tomie jak zawsze. Olaf, przywódca wilczego stada z Trójprzymierza, którego honorową alfą jest Dora, nie jest już tym samym, nieco brutalnym, nieco agresywnym i nieco wolno myślącym wilkiem, nieninienie, uległ magii Dory i teraz jest inteligentny, zaradny, zawsze pomocny, jak również "w ciągu kilku miesięcy zbudował lepszą infrastrukturę niż poprzedni alfa przez lata. Stworzył miejsca pracy, zapewnił ubezpieczenie i dobre warunki mieszkaniowe". I nic nie szkodzi, że nie widzi problemów swojej watahy, bez przerwy gubi, a wreszcie daje sobie zwędzić telefon, a do ochrony Dory przydziela tępego mięśniaka, który jej nie lubi, grozi jej i kilka razy napada.
Wspomniany mięśniak, Varg, jest tępogłowym ćwokiem, ale (JAK WSZYSCY) chce się przespać z Dorą, gdyż, uważacie, jego wilk sparował się z wilczycą Dory, Dora zyskuje kolejnego synusia, Sebastiana, który gotów jest za nią umrzeć, ratuje kilku dobrych, tłucze kilku złych, za to kobiet, które są sukami jest wokół niej ciut mniej (ale są, są, czym byłaby nasza heksalogia bez nazwania kilku kobiet nie dość wielbiących bohaterkę "dziwkami"!), a słowami, które sponsorują tom czwarty jest "wyszczerzyłam się" oraz "zachichotałam". Pięć gwiazdek daję za płynność językową, lekko się to czyta i płynnie, nieistotne, że głowa boli czasem od wywracania oczami, ta płynność sprawia, że czasem człowiek nie zdąży nimi wywrócić, a już jest na kolejnej stronie, czyli zysk zdrowotny jest.
Słowem, wszystko jak zwykle, wręcz trochę nudno się robi.
Co mnie nie powstrzyma od lektury kolejnego tomu (i popełnienia przegadanej, chaotycznej recenzji PRAWDOPODOBNIE też nie :D).