„ Dziedzictwo krwi” J.R. Ward
wyd. Videograf II
rok: 2011
str. 528
Ocena: 4,5/6
Saga autorstwa J.R. Ward, zatytułowana nie od parady Bractwo Czarnego Sztyletu, wielkimi krokami podbija cały świat. Seria liczy już sobie trzynaście części, z czego jedenaście przetłumaczono na język polski (z tym zliczaniem tomów jest oczywiście różnie, bo co kraj to inny podział książek). Każdy czytelnik, który śledzi losy braci na bieżąco, zapewne nie może doczekać się wydania kolejnego tomu. Ja również, choć mnie akurat do tej najnowszej pozycji nie jest aż tak spieszno jak reszcie. Wszystko przez to, że w pewnym momencie załapałam jakieś Braterskie opóźnienie i zupełnie zapomniałam o tej sadze, a ona w tym czasie, w zastraszającym wręcz tempie zasilała księgarskie półki. W ten właśnie sposób doszło do sytuacji, w której zostałam daleko w tyle. W momencie gdy inne „Wardomaniaczki” zaczytują się po enty raz w jedenastej części, ja sobie „spokojnie” czytam tom szósty. Trochę więc jeszcze potrwa nim „dobiję się” do „najnowszej” choć wcale nie nowej pozycji. W tym jednak czasie chętnie przypomnę tym co są przede mną i zachęcę te, które mają lekturę dopiero przed sobą, że po tę książkę warto sięgnąć. Bo, moim skromnym zdaniem, Dziedzictwo krwi to jedna z lepszych części tej serii.
Furiath jako jedyny z braci nie może poszczycić się wianuszkiem wampirzyc z którymi się spotykał. Choć jego uroda zniewala i niejedna oddałaby mu się bez chwili zastanowienia, ten od lat żyje w celibacie. Z dzieciństwa w zasadzie nie pamięta szczęśliwych chwil. Każde wspomnienie wiąże się z rozpaczą w oczach rodziców, którą widział gdy spoglądali na niego. Bo brakowało przy nim czegoś, a w zasadzie kogoś. Istoty bardzo ważnej – brata bliźniaka. Od początku, gdy tylko okazało się, że jego matka szczęśliwie donosiła bliźniaczą ciążę wiadome było, że los wyrówna sobie ofiarowane dobro aż z naddatkiem. W niedługim czasie po szczęśliwych narodzinach niańka porwała starszego z braci – Zbihra. Wtedy załamali się rodzice Furiatha, a gdy po latach poszukiwań trop za Z się urwał i ojciec i matka popadli w marazm. Dom został zapuszczony, na Furiatha nikt nie zwracał uwagi – no chyba, że akurat ojciec miał ochotę przetrzepać mu skórę. Gdy udało mu się wyjść żywo z przemiany w wampira spakował tobołek i ruszył na poszukiwanie bliźniaka. To właśnie w trakcie tej „podróży” powziął decyzję, że nigdy nie sparzy się z żadną niewiastą. Długo wytrzymał w tym postanowieniu i zapewne dożyłby w nim sądnych dni gdyby nie jego natura altruisty, który za wszelką cenę chce wyciągać wszystkich z tarapatów. Gdy okazało się, że Vrhedny, jeden z członków bractwa zakochał się i równocześnie jest przymuszany do objęcia roli Najsamca – zbawiciela rasy, Furiath postanowił zastąpić przyjaciela na tym stanowisku. Był tylko jeden problem – mężczyzna nie miał z kobietami żadnego doświadczenia. Do tego żywił głębokie uczucie do Belli – krwiczki rodzonego brata. Gdy przystępuje do rytuału, podczas którego, w celach czysto prokreacyjnych, posiąść powinien pierwszą Wybrankę – nie daje rady. Widząc związaną, zakneblowaną, zapłakaną i zrozpaczoną Cormię uświadamia sobie skalę błędu, jaki popełnił decydując się na stanowisko Najsamca. By wyjść cało z opresji zabiera dziewczynę na Druga stronę - do Caldwell, gdzie na co dzień żyje z braćmi. I dopiero tutaj zaczyna się wszystko sypać. Co dokładnie? Dlaczego? Co poza dawno danym przyrzeczeniem powstrzymuje go od wykonania powierzonego mu obowiązku? Jak długo będzie w stanie od niego uciekać? Jakich użyje sztuczek by przekonać otoczenie, że wszystko jest w porządku? Co pocznie Cormia? Jak zareaguje Pani Kronik i pozostałe Wybranki? By się tego dowiedzieć konieczna jest lektura Dziedzictwa krwi.
Przyznam szczerze, że zawsze, od początku mojej przygody z serią Bractwo Czarnego Sztyletu, chciałam poznać losy Furiatha. Niezwykle mocno interesowało mnie, jak w świecie w którym niemal każdemu dokrwieniu towarzyszy namiętny i nieokiełznany seks, radzi sobie mężczyzna w celibacie. No i dowiedziałam się. Jedno jest pewne – to co wymyśliła pani Ward nie zawiodło mnie. Dziedzictwo krwi jest równie pikantne co poprzednie części serii. Zdecydowanie tej sagi nie można zaliczyć do książek dla grzecznych dziewczynek. Gdy bracia nie przelewają krwi reduktorów namiętnie parzą się ze swoimi krwiczkami, w każdym dostępnym im miejscu i czasie. Najchętniej w ogóle nie wychodziliby z łóżek. Furiath natomiast najchętniej nie schodziłby z pola bitwy, a wrogów rozszarpywałby na kawałeczki. Brutalnie. Bez chwili zawahania. Bez względu na konsekwencje. Tak jest do chwili, gdy gubi jeden ze swych cennych czarnych sztyletów…
Książkę czyta się błyskawicznie. Tak jak i poprzednie części – wciąga od pierwszych stron i nie daje o sobie zapomnieć jeszcze długo po zakończeniu lektury. Do tego autorka w każdej kolejnej części porusza tematy nie tylko tyczące głównych w danym momencie bohaterów, ale i innych członków Bractwa. Dzięki temu książka nie jest nużąca i monotonna. Dzięki temu czytelnik wie mniej więcej o kim przede wszystkim będą opowiadały kolejne tomy sagi. Powieść polecam przede wszystkim kobietom, ale wydaje mi się, że i niejeden mężczyzna znajdzie w niej coś dla siebie (ot choćby sceny walki z wrogiem, które dla kobiet mogą wydawać się niejednokrotnie zbędne). Jak wcześniej już wspomniałam nie jest to zdecydowanie lektura dla nastolatek. Ilość przelanej krwi zarówno w walce jak i w łóżku dyskwalifikuje tę sagę z miana powieści dla młodzieży (choć niejednokrotnie księgarze właśnie na półkach dla nastolatków umieszczają książki autorstwa pani Ward).
Dziedzictwo krwi jest pikantne i namiętne. Bywa brutalne i odarte z wszelkich barier. Czasami opływa spokojem i beztroską. Niemal dla każdego coś miłego. Zdecydowanie warta polecenia – ale tylko dorosłemu czytelnikowi.