Początkowo do tej książki podchodziłam jak do jeża, ponieważ po przeczytaniu kilkunastu stron wydawało mi się, że to romans w czystej postaci. No właśnie, wydawało mi się, bo to właściwie ciekawa opowieść o dwóch kobietach, żyjących w jakże dwóch różnych czasach, które los łączy ze sobą w jesieni życia jednej z nich. W uroczej wsi na Mazurach, zjawia się Julianna Skrocka, aby na prośbę opieki społecznej zająć się nieznaną jej dotąd 90-letnią Gertrudą Skrocką, babcią byłego męża, do której mąż się nie przyznawał. Żyjąca od wielu lat samotnie Julianna, matka dorosłego syna, który obecnie mieszka z ojcem i jego nową rodziną w Holandii, poznaje w mazurskiej krainie Krzysztofa, który wyciąga ją z zaspy...
I tutaj dopadła mnie wątpliwość czy czytać dalej, no bo jakże to tak, ja czekam na wyjawienie tajemnic rodzinnych, a tu pojawia się jakiś kowboj, który zawraca w głowie głównej bohaterce i mało tego na horyzoncie widać kolejnego absztyfikanta (jak mawiał mój tata) Wojciecha. Ale postanowiłam dać autorce szansę. Dobrze się stało, bo zrobiło się ciekawiej. Coraz częściej Julka przyjeżdża z Lublina na Mazury, a tam Gertruda opowiada jej historię swojego niełatwego życia. Pamięcią sięga do czasów II wojny i snuje opowieść oczami młodej Niemki zamieszkującej ówczesne Prusy Wschodnie. Truda opowiada o swoim bracie, który był fanatykiem Hitlera i żołnierzem Wermachtu, o pracownikach przymusowych z Polski, którzy pracowali w ich gospodarstwie, o trudnych relacjach panujących między nimi. Jest też i rodzinna tajemnica, która wychodzi na jaw, gdy Julianna w dziupli starego drzewa znajduje pistolet z czasów wojny.
Ciekawie i obrazowo przedstawione są same Mazury, przyjemnie czyta się opisy przyrody. Czytając „Zapach Mazur” porównywałam ją do „Muzyki dla Ilse”, bo jest tu sporo podobieństw. Współczesne główne bohaterki znajdują się na życiowym zakręcie, na którym zimą pojawia się kandydat na męża i mamy romans w pełnym wymiarze. Starsze panie wspominają czasy wojenne i pracowników przymusowych, różnica jest tylko taką, ze jedna z nich jest Niemką a druga Polką pracującą u bauera. W obydwu książkach są bracia służący w armii niemieckiej.
Ogólnie rzecz biorąc, jest to interesująca lektura na ciepły letni wieczór, bo nie oszukujmy się, czasami trzeba poczytać o miłości. Zaciekawiła mnie na tyle, że już rozglądam się za drugą częścią „Barw Mazur”.