„Dogonić rozwiane marzenia” Elizabeth Flock
Patrząc na okładkę nie wiem zupełnie czym mnie ta książka zaskoczy. Wydaje się prosta w przesłaniu. Ktoś zapewne pragnie poskładać swoje życie, zapewne to kobieta skoro okładka ilustruje ją zdjęciem.
Mijam kolejne rozdziały, to co mnie poruszyło to jej charakter, spisany jakby w formie pamiętnika, przeplatany refleksjami matki i córki.
W jednym rozdziale przeżywamy rozterki Samanthy, w drugim oddychamy pełną piersią nastolatki Cammy. Gdzieś w tle pojawiają się pozostali członkowie rodziny, mąż Bob i dwóch synów. Wszystko byłoby idealnie, gdyby każde z nich nie miało własnych, różnych marzeń, różnego spojrzenia na świat a to już iskra zapalna do wybuchu gniewu i frustracji, które przychodzą przed poczuciem winy.
Kryzys małżeński Samanthy dotyka w całości wszystkich, seria niewypowiedzianych słów wisi nad ich głowami niczym gradowa chmura, gotowa zniszczyć każdego w przypływie władczego humoru.
Co się czuje, kiedy spogląda się na drugą „połowę” i nie czuje się nic?
Zupełnie nic... no może przyzwyczajenie, monotonność i nudę... nudę... nudę.
Samantha dochodzi do wniosku, że ślub z tym facetem, który teraz przypomina wieloryba to był strzał... poza tarczę.
Jak czuje się kobieta, która prowokacyjnie zrzuca z siebie sweter i patrzy jak jej mężczyzna odchodzi wykręcając się pracą? Ile upokorzeń można znieść aby dotknąć dna i z czystym sumieniem odbić się od niego wolna i twórcza.
Ileż to razy kobiety opiekujące się dziećmi i domem, porzucając w ten sposób swoje marzenia, pracę, nie słyszały słów pogardy czy niedowierzania nad powagą i sensem powierzonych im obowiązków?
Gdzie i kiedy odnaleźć harmonię w rodzinie, która rozsypała się niczym zamek z piasku? Kto pomoże w całym tym zamieszaniu poskładać cząstki pragnień skrywanych głęboko w duszy, tak naturalnych aż do bólu??
Ognisty temperament Cammy to wołanie o pomoc, ale czy istnieje jeszcze szansa na ożywienie uczuć pokrytych grubą warstwą lodu?
Krzycz, buntuj się, rób wszystko na wspak, niech Cię usłyszą, niech życie wreszcie da mi spokój – to przesłania nastoletniej dziewczyny, córki Samanthy tak niepodobnej w swym rozgoryczeniu..
Ogromną „radość” sprawiło mi poznawanie krętych dróg bohaterek.
Radość w sensie literackim, bo to dzięki autorce, jej trzeźwego patrzenia na świat oczami dorosłego człowieka a także nastoletniej buntowniczki mogłam dzielić z nimi emocje, które przelewały się w błyskawicznym tempie.
Raz rozśmieszała do łez, wtedy miałam ochotę potrząsnąć zasępionym Bobem aby ocknął się i w końcu spełnił swoje małżeńskie obowiązki :)
Często jednak doprowadzała do refleksji, nad życiem... naszym życiem.
Książki z reguły mają nieść pociechę i zapomnienie, uzdrowienie duszy.
W tym wypadku nie ma na to co liczyć, dlatego ogromnym szokiem było dla mnie zakończenie, którego się nie spodziewałam, które zaskoczyło mnie z ukrycia, sprawiło, że dogłębnie przeżyłam historię Cammy...
Mam głęboki szacunek do autorki za ukazanie takiego światła uzależnienia narkotykami jakim w rzeczywistości jest, drażniące i obezwładniające umysł.
Okładka nie ukazuje w tym wypadku emocji, które wywołuje ta książka, dlatego nigdy nie kierujcie się obwolutą, bo często niewinne ilustracje skrywają głębokie pokłady wydźwięku a zapewniam, że czas spędzony z tą publikacją wyjdzie tylko na dobre.