"Z pozoru ludzie mogą się wydawać zupełnie zwyczajni, ale wystarczy zdrapać fasadę i pod lśniącą powierzchnią zawsze jest jakiś sekret."
"Dziennik pacjentki" to moje pierwsze spotkanie z twórczością Loreth Anne White i zdecydowanie nie ostatnie! Ależ ta książka mnie pochłonęła, nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że już tyle czasu minęło, odkąd ostatni aż czytałam tak dobry thriller psychologiczny. I choć początkowo nie mogłam się w tę książkę wgryźć, bo styl pisania autorki był trochę...inny, niż w dotychczas czytanych przeze mnie książkach, tak im dalej w las, tym czułam coraz większą potrzebę poznania finału tej historii. Ileż przypuszczeń, scenariuszy i irytacji we mnie buzowało przy tej lekturze, to jest aż niemożliwe! Autorka tak umiejętnie wodzi za nos czytelnika, że choć by się chciało samemu pobawić się w Sherlocka Holmesa, to i tak nie uda nam się odpowiedzieć na wszystkie pytania w pełni na 100 %. Historia zaczyna się od sceny, która jest jakoby zakończeniem, a my poznajemy jej wcześniejsze wydarzenia. Cofamy się dwa tygodnie wstecz i powolutku odkrywamy, jak do tego wszystkiego doszło. Skaczemy trochę między teraźniejszością a przeszłością, bo w międzyczasie mamy też samo śledztwo, co jakiś czas przerywane dziennikiem głównej bohaterki, w której ona sama zapisuje swoje myśli, co jest dla niej rodzajem terapii. I choć początkowo, może to czytelnika trochę wybijać z rytmu, tak w miarę upływu czasu, staje się to po prostu potrzebne, żeby trochę namieszać 😈
Kit Darling to pokojówka sprzątająca w domach bogatych klientów. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że dziewczyna uwielbia poznawać sekrety każdego ze swoich klientów. Ciekawość jest silniejsza od niej samej, dlatego pewnego dnia nie zważając na wewnętrzne podszepty, poznaje potworny sekret, który sprowadza na nią nieszczęście... ( swoją drogą, że tak ludzie wynajmujący sprzątaczki, nie pomyślą o jakimś mocniejszym zabezpieczeniu swoich sekretów 😅). Ale wracając do tematu i przeskakując do teraźniejszości, w Northview dochodzi do zaginięcia rodziny Northów, oraz ich sprzątaczki - jak można się domyśleć, jest nią Kit Darling. Szklany Dom owej rodziny, bo tak był on nazywany przez mieszkańców, wygląda jak istne pole walki - poprzewracane przedmioty, krew na ścianie, pootwierane na oścież drzwi, zapalone światło, jednakże nie posiadające żadnych ofiar śmiertelnych, ani nawet i tych żyjących. Policjantka z wydziału zabójstw, Mallory Van Alst będzie miała ciężki orzech do zgryzienia. Jej jedynym świadkiem jest starsza Pani z domu obok, która widziała przez okno w nocy, dwie osoby, pakujące coś dużego do samochodu, ale co to było? I oczywiście jest jeden problem, starsza Pani jest bardzo chora, także jej zeznania mogą nie być do końca wiarygodne.., tym bardziej że nieraz kobieta dzwoniła na policję bo coś widziała, a okazywało się to tylko buszującym w krzakach szopem, czy sąsiadem, który np czegoś przy domu szukał, a ona myślała, że to złodziej - to tylko takie moje własne porównania, żeby dać Wam jakiś namacalny przykład, jej "policyjnych zgłoszeń". Czy policjantce uda się dowiedzieć, co tak naprawdę zaszło w Szklanym domu? I czy uda jej się odnaleźć zaginione osoby, nim będzie za późno? A może już jest za późno i to tylko kwestia odnalezienia ciał i rzekomego mordercy? Dowody znalezione na miejscu zbrodni, prowadzą ją do drugiego domu, nazywanego Różanym Domem, w którym mieszka znana rodzina Rittenbergów. W jaki sposób są oni powiązani z całą sprawą? Powiem Wam, że prawda nieraz Was zaskoczy...
Jak już powyżej wspomniałam, autorka w doskonały sposób wodzi czytelnika za nos. I choć wszystkie "puzzle" momentami układały się w całość, tak później okazywało się, że jednak dany puzzel był z zupełnie innego pudełka. No nie spodziewałam się, że to wszystko będzie tak zawiłe i jednocześnie tak absorbujące. Od połowy, to dosłownie nie dało się oderwać od tej książki. I choć ja ostatnio mam naprawdę ciężko z czasem na czytanie, tak w pracy jak tylko pojawiła się chwila wytchnienia, to odpalałam Legimi, żeby wiedzieć co tam się dalej wydarzyło. Moje własne scenariusze nie mogły mi wyjść z głowy i z niecierpliwością chłonęłam dalszą historię, mając nadzieje, że akurat się one sprawdziły. I wiecie co? Do Sherlocka mi jeszcze daleko, a Loreth Anne White z pewnością do końca życia będzie na wolności 😅 Przy jej pomysłowości na historię, mój mózg eksplodował. Ale jakie to było genialne! Sama kreacja głównych bohaterów, jest wyśmienita. W szczególności sprzątaczki, która pisząc swój dziennik, była naprawdę osobą, której nieraz współczułam.. momentami miałam wrażenie, że jedyną radością w jej życiu, było właśnie poznawanie sekretów innych, bo jej życie było naprawdę szare i nijakie. Ale to też ma swoje "głębsze dno". Poznajemy jej przeszłość, która też ma tu ogromne znaczenie. A te wszystkie bogate rodziny? I to co tak naprawdę wyprawiali i do czego byli zdolni? Ta książka jest genialna! I choć widziałam kilka recenzji, mówiących o "przewidywalności" tej historii, tak w moim odczuciu było zupełnie na odwrót. No cóż, może to zależy od ilości pochłanianych książek danego gatunku, a może od tego, że po prostu zakończenie było tak zaskakujące, że lepiej nie przyznawać się do tego, że ktoś na takie rozwiązanie nie wpadł 😜 Ja nie mam problemu z przyznaniem się do nietrafionych rozwiązań. Jeśli uwielbiacie thrillery psychologiczne, to z pewnością obok "Dziennika pokojówki" nie możecie przejść obojętnie! Polecam ogromnie!