Małżeństwo Oli po kilku latach rozpada się. Choć para pobrała się z szalonej, młodzieńczej miłości ( a może zauroczenia) gorące uczucia ostygły i znikły. Ola zrobiła dość spora karierę w korporacji. Stać ją było na markowe ciuchy, kosmetyki, z mężem wynajmowała luksusowy apartament, miała piękny służbowy samochód. W jednej chwili ten świat znikł. Rozwiedziona kobieta nie miała bowiem ochoty pracować w tej samej firmie co mąż. Postanowiła zacząć od nowa. Miała jej w tym pomóc przyjaciółka headhunterka. Aleksandrze nade wszystko potrzebna była ciekawa praca. Jednak w tym momencie jedyną ofertą okazała się posada wiceprezesa w prowincjonalnej wytwórni win. Aleksandra raczej nie miała wyboru i postanowiła podjąć to wyzwanie. Spakowała walizki i przyjechała do Bączynka. A tu czekało ją multum niespodzianek. I szok! Ba spory szok! Wytwórnia okazała się podrzędnym zakładem produkującym dość pospolite winko, jej pracownicy byli niczym wyjęci z szarego PRL-u, brakowało modnie urządzonego gabinetu, a zwierzchnik okazał się alkoholikiem. Na domiar złego w służbowym mieszkaniu nie było lodówki, a szpilki nie wytrzymywały bączyńskiego błota. Pierwsza myśl Olu brzmiała "jak najszybciej stąd uciec". Wyjechać gdzie pieprz rośnie nie jest jednak łatwo. Życie bowiem czasem układa swój własny scenariusz!
Za oknem ponuro. Słońca brak. Wieczory długie. Wystarczy by chandra pojawiła się nieproszona. Antidotum okazała się książka. Przeczytanie "Dziś jak kiedyś" wniosło dużą dawkę optymizmu i pogody ducha. Stało się tak za sprawą porywającej, pełnej wielu wydarzeń fabuły i błyskotliwego języka jakim posłużyła się autorka. Jej bohaterka traci grunt pod nogami. Musi zmierzyć się z trudną sytuacją. Porzucić wygodne i stabilne życie by zacząć od nowa. Przeżyć trzęsienie ziemi i odbudować święty spokój. Przychodzi jej to robić w całkowicie nowym otoczeniu. W prowincjonalnej mieścince. Gdzie diabli mówią dobranoc. Gdzie nie ma galerii, eleganckich restauracji, gdzie nie służą pomocą taksówki. Ba jej nowe miejsce pracy jest jakby z ubiegłej epoki. Nikt tu nie używa komputerów, nie korzysta z internetu. Każdy odbębnia osiem godzin, byle do weekendu. Ola załamuje ręce i bierze się do roboty........................
Książka Izabelli Frączyk to powieść o przemianach, o szukaniu nowego miejsca w życiu. Ola nie ma łatwo, ale się nie poddaje. Musi grać w grę, której reguły są jej dość obce. Czy tak nie ma wiele z nas? Czy nagle nie "lądujemy w życiu na innej, nieznanej planecie?" Wyzwania los często rzuca nie pytając. Pozory często mylą. Aleksandra budzi sympatię i podziw. Jej postępowanie może być impulsem, który popchnie czytelniczki odważnie do przodu. Pozwoli uwierzyć we własne siły i możliwości.
Książkę chwalę za wartką akcję! Czyta się ją przyjemnie i szybko. Znajdziemy w niej i uczucia i chwile grozy. Lektura bawi, dodaje wiary w siebie i relaksuje. Mnie poprawiła humor skutecznie! I właśnie dlatego ją polecam na ten mglisty jesienny czas. Na słoty i mżawki. W życiu każdy dzień jest dobry, by stało się coś wyjątkowego. Takie motto nasunęło mi się po przeczytaniu tej powieści. Idealna książka dla Pań w każdym wieku i stanie cywilnym.