Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "logik go go", znaleziono 123

Zagryzłam wargę, zacisnęłam mocno oczy, byleby się nie rozpłakać, przecież potrafiłam być twarda, a łzy oznaczają cholerną słabość. Becząc, pokazywałam światu, że jestem miękka, że można mnie złamać. Płakać, owszem, można, lecz trzeba wiedzieć, kiedy wstać, otrzepać się i iść dalej, bo nikt za nas tego nie zrobi, nikt nie poda nam ręki, byśmy powstali i ruszyli do przodu, wręcz przeciwnie, inni z uśmiechem na ustach przydepną i zgniotą nas jak pieprzonego karalucha.
Zbliżyłam usta do jego i spełniłam polecenie. Zamknęłam oczy, gdy jego język delikatnie począł smakować mój. Po twarzy pociekły mi łzy, gorące jak lawa, która niszczy wszystko na swojej drodze. Czułam, jak każda kropla żłobi na policzkach ścieżkę bólu i rozpaczy, docierając do mojej duszy. Rozpadłam się na kawałki, bo toczyłam wojnę z rozumem, podświadomością i sercem. Każde z nich podpowiadało mi coś innego.
Paląca iskra przebiegła po moim kręgosłupie, powodując szybsze bicie serca. Odskoczyłam przerażona od tancerza, nie rozumiejąc, co się ze mną dzieje. Zmarszczyłam brwi, a w mojej głowie zapaliła się czerwona lampka, taka ostrzegawcza. Nie podobało mi się to, co poczułam przez te kilkanaście sekund. Już wtedy wiedziałam, że będę musiała trzymać się od niego z daleka.
Zwalczyłam i nauczyłam się ogarniać swoje emocje, kiedy był blisko mnie. Czułam, że jeśli będziemy spędzać ze sobą więcej czasu, może skończyć się to źle, dla nas obu.
Wspomnienia wracają do mnie z podwójną siłą. Krzyki ojca, wrzaski i płacz mamy, jej błaganie, by przestał ją bić i cisza – już nigdy więcej nie słyszałam jej głosu.
Patrzę w jej oczy, a ona odwraca wzrok. Pewnie targają nią wątpliwości. Jestem pewien, że będzie mnie przepraszać, tłumaczyć się wypitym alkoholem. Zaznaczy, że między nami nie będzie nic więcej. Nie lubię, gdy się ze mną pogrywa, a ona właśnie tak robi. Daje nadzieję, by za chwile brutalnie ją odebrać
Wiele bym dał, żeby móc oglądać każdego ranka, jak śpi. Głaskać po policzku i całować w skroń. Stać się częścią jej życia, człowiekiem, który odpowiedzialny jest za jej szczęście.
Wszyscy zgromadzeni wyciągają ręce z kartkami i telefonami w moim kierunku, prosząc o autograf lub zdjęcie. Piszczą tak głośno i entuzjastycznie, że na moich ustach formuje się uśmiech. Jednak nie jestem w stanie do nich podejść, bo nagle rozlega się strzał.
Ból i pieczenie na sekundę odwraca mnie od skołatanych, złych myśli. Powieki robią mi się ciężkie i czuję się cholernie pusta w środku. Ostrza nie ustępują swojego nacisku na moje ciało, powoli zaczynam akceptować ten ból.
To nie świat jest zły, mała. To ludzie go takim czynią.
Trzeba być głupcem, by się w niej nie zakochać. Ja jestem głupcem, który wiedział, że mu nie wolno, a się zakochał.
Będę karmić cię szczęściem na śniadanie, miłością na obiad i namiętnością na kolację.
Gniew maluje się na jego twarzy. Nie lubię, gdy jest taki, bo wtedy krzyczy i bije mamę, choć ona nic nie zrobiła. Słyszę krzyki dochodzące z łazienki. Znowu tata wyzywa mamę, tym razem za to, że nie kupiła mi tej lalki wcześniej.
Nie ma nic nudniejszego jak te czasy, kiedy się nigdy nie zmienia króla. To dla mnie jest tak, jakbym przez miesiąc nie zmieniała koszuli.
Człowiek żywi nienawiść, nosi ją z sobą, upija się nią... nic nie wydaje się dość straszne by ją zaspokoić.
Najbardziej interesujący mężczyźni nie zawsze są najpiękniejsi.
Zamiłowanie do literatury jest cechą umysłów wyższych.
Ludziom, którzy nic nie mają łatwiej umierać.
Byłam prze­ko­na­na, że osoba wy­po­wia­da­ją­ca słowo mi­łość po­dej­mo­wa­ła po­waż­ne zo­bo­wią­za­nie, skła­da­ła de­kla­ra­cję, z któ­rej wy­co­fać się nie­ła­two. Dziś wszyst­kie media za­chę­ca­ją nas do uży­wa­nia słowa mi­łość. (...) Z tego sza­sta­nia sło­wem nie wy­ni­ka­ło jed­nak nic do­bre­go. Stra­ci­ło całą magię i moc, nie zna­czy­ło wiele, cza­sa­mi w ogóle ozna­cza­ło tylko ja­kieś nie­okre­ślo­ne bli­żej, chwi­lo­we przy­wią­za­nie jed­nej osoby do dru­giej.
Kiedy wy­je­chał, zro­bi­ło mi się bar­dzo smut­no, bo zda­łam sobie spra­wę, że oto za­czął się pro­ces od­da­la­nia, nasze drogi już nigdy się nie zejdą. Za­czy­na­li­śmy swoje do­ro­słe życia, po­dą­ża­jąc w dwóch róż­nych kie­run­kach, innym kro­kiem mie­li­śmy iść przez świat, inne mieć tę­sk­no­ty i po­trze­by.
– Jak to jest, pani są­siad­ko – Jacek ode­zwał się nagle cał­kiem przy­tom­nie – że jedni sobie żyją w luk­su­sie, nie cho­ru­ją, szam­pa­na żło­pią, ładne dzie­ci pło­dzą, a inni mają prze­sra­ne od uro­dzin do śmier­ci? Bez dnia wy­tchnie­nia. Kto tym rzą­dzi?
Wszyst­ko, co do­sta­wa­łam od Poli, cho­mi­ko­wa­łam w rę­ka­wicz­ce, którą mi kie­dyś spre­zen­to­wa­ła. Do­mi­no­wa­ło my­śle­nie mojej mamy, że „czar­na go­dzi­na” może przyjść w każ­dej chwi­li, a prze­zor­ny czło­wiek musi być na nią go­to­wy.
Przy­pa­dek to jed­nak wiel­ki, silny stwór, jak mu po­trze­ba, cza­sem znów lekki jak mo­ty­lek, kiedy mu się o de­li­kat­ność roz­cho­dzi. Prze­bie­ra się, prze­miesz­cza, wszyst­ki­mi rzą­dzi, wodzi nas za nosy, od prawa do lewa.
– Teraz są inne czasy, pani Tosiu! – mówił jasno i rze­czo­wo. – Ja oso­bi­ście nie mam żad­nych uprze­dzeń ra­so­wych, wprost w gło­wie mi się nie mie­ści, jak ilość pig­men­tu w skó­rze może świad­czyć na nie­ko­rzyść czło­wie­ka.
Nie da się ani dzie­ci, ani wnu­ków ko­chać tak samo. Nie mówię, że jedno dziec­ko kocha się mniej, ale z pew­no­ścią kocha się je ina­czej wbrew temu, co twier­dzą wszyst­kie matki świa­ta. To samo do­ty­czy­ło wnu­cząt.
Bo ja bym przy­kla­snę­ła wszyst­kim mie­sza­nym mał­żeń­stwom, szcze­rze, bez mru­gnię­cia okiem, ale nie temu mojej wnucz­ki…
Za­mar­twia­nie się było jed­nym z naj­bar­dziej cza­so­chłon­nych oraz wy­cień­cza­ją­cych zajęć eme­ry­ta.
Wy­da­wa­nie dziec­ka na świat jest czymś pięk­nym w książ­kach czy roz­mo­wach, w rze­czy­wi­sto­ści to wiel­ka męka, ból, pot, łzy zmę­cze­nia, złość na matkę na­tu­rę, że nie pod­su­nę­ła in­ne­go roz­wią­za­nia. Wal­de­mar śmiał się gło­śno, kiedy py­ta­łam, dla­cze­go ko­bie­ta nie mo­gła­by wy­sia­dy­wać jaja jak kura za­miast nosić dziec­ka w brzu­chu.
Kiedy od­cho­dzą ro­dzi­ce, te­ścio­wie, po­ko­le­nie wyżej, nasz wła­sny pro­ces sta­rze­nia nagle przy­spie­sza. Za­czy­na bra­ko­wać tej po­dusz­ki bez­pie­czeń­stwa, war­stwy ochron­nej, z wolna rodzi się świa­do­mość zbli­ża­ją­cej się wła­snej śmier­ci, tego, że wszyst­ko, dobre czy złe, może czło­wie­ka w życiu minąć, tylko nie śmierć.
Jej te­ścio­wa, ze świe­żą on­du­la­cją na si­wych wło­sach, ro­bi­ła wra­że­nie osoby dawno zmar­łej, lecz dzi­siaj zmar­twych­wsta­łej. W opi­nii Poli miała sto lat, ob­no­si­ła dum­nie twarz po­kry­tą pa­ję­czy­ną. Gdyby miała wnuki, stra­szy­ła­by je przed snem samym tylko wy­glą­dem.
© 2007 - 2025 nakanapie.pl