Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "plan to ja", znaleziono 295

Okupacja Ruhry zadała ostateczny cios marce. 1 lipca 1923 roku za dolara płacono już sto sześćdziesiąt tysięcy marek; 1 sierpnia milion; 1 listopada sto trzydzieści miliardów. Załamanie się marki nie tylko kładło na obie łopatki handel i prowadziło do bankructwa interesów, ale oznaczało również brak żywności w większych miastach i bezrobocie co pociągało za sobą klasyczny skutek wszystkich katastrof ekonomicznych, bo sięgając także w dół dotykało każdego członka społeczeństwa w sposób, w jaki nie dotyka go żadne wydarzenie polityczne.
Nie na zawsze przykuci jesteśmy do kręgów świata, poza nimi zaś istnieje coś więcej niż wspomnienie.
Taki już mamy zwyczaj, że w chwilach wzruszenia uciekamy się do błahych słów i mniej mówimy, niż czujemy. Boimy się powiedzieć za dużo. Dlatego brak nam właściwych słów, gdy nie wypada żartować.
Jest piękna, urocza! Czasem jak ogromne drzewo w kwiatach, czasem jak biały narcyz, drobny i smukły. Twarda jak diament, łagodna jak światło księżyca. Ciepła jak promień słońca, zimna jak gwiazda. Dumna i daleka jak szczyt w śniegach, wesoła jak wiejska dziewczyna, która wiosną wplata stokrotki w warkocze.
W podboju wschodniej Europy i Rosji dopatrywał się Hitler okazji do zbudowania swojego nowego ładu, imperium Herrenvolku opartego na niewolniczej pracy niższych ras.
W programie partii nazistowskiej, przyjętym w 1920 roku, po dwóch pierwszych punktach połączenia wszystkich Niemców w jednych Wielkich Niemczech i zniesienia postanowień traktatów wersalskiego i w St.-Germain- zjawia się trzeci: ,, Żądamy ziemi i terenów dla wyżywienia naszego narodu i osiedlenia nadwyżki ludności".
On (Piłsudzki) i jego następca w polityce zagranicznej, Beck, widzieli tylko jedno wyjście z trudnej sytuacji Polski: lawirowanie między Moskwą i Berlinem, która to polityka spowodowała fatalne przecenienie własnych sił i katastrofalne niedocenienie niebezpieczeństwa niemieckiego.
Dopóki Polska trzymała się na uboczu i odmawiała wspólnego wystąpienia przeciwko Niemcom, nie można było skutecznie opierać się zakusom Hitlera na wschodzie, bo tak jak przyjaźń z Włochami otwierała mu drogę do Austrii, tak przyjaźń z Polską otwierała mu ją do Czechosłowacji.
Niemcy, powiedział Göring do marszałka Rydza-Śmigłego, całkowicie pogodziły się ze swoimi obecnymi granicami. Nie napadną na Polskę i nie mają zamiaru odebrać jej korytarza. Nie chcemy korytarza. Mówię to szczerze i kategorycznie: korytarz jest nam niepotrzebny.
Grzech Hitlera był tym, który dawni Grecy określali nazwą ,,hybris" - grzechem aroganckiej pychy, wiary, że jest się nadczłowiekiem. Nikt jeszcze nie został tak doszczętnie zniszczony przez wyobrażenie o samym sobie, jak Adolf Hitler.
Wyczuwam - pisał w swoich pamiętnikach Ciano - że sojusz z Włochami posiada wartość w oczach niemieckich tylko o tyle, o ile potrafi odciągnąć z ich frontu siły nieprzyjacielskie... Nasz los ich zgoła nie interesuje, wiedzą bo wiem, że o wyniku wojny zadecydują oni, nie my.
Wracam do Rzymu - pisał w pamiętnikach Ciano - z obrzydzeniem do Niemców, do ich wodzów i do ich metod działania. Oszukali nas i okłamali. A obecnie wciągają nas w awanturę, której nie chcieliśmy i która może skompromitować reżim i cały kraj.
Wojna będzie mogła być kontynuowana tylko wtedy, jeżeli wszystkie siły zbrojne będą w trzecim roku jej trwania żywione kosztem Rosji. Nie ulega wątpliwości, że w wyniku tego wiele milionów ludzi umrze z głodu, jeżeli zabierzemy z ich kraju wszystko, czego potrzebujemy.
Anglicy i Francuzi w Monachium, Włosi, partner Niemiec w pakcie stalowym, Polacy zajmujący Zaolzie, Rosjanie starający się zyskać na czasie - wszyscy oni myśleli, że zdołają kupić Hitlera albo wykorzystać go dla własnych celów. Nie powiodło im się to, tak samo jak nie powiodło się niemieckiej prawicy czy niemieckiej armii.
Patrioci przy rajzbrecie Z Bogdanem Wyporkiem, architekt, urbanista, współautor wielu planów Warszawy rozmawia Krzysztof Pilawski Jak zapamiętał pan odbudowę? – Po wojnie w Warszawie były dwie instytucje, które wszyscy znali: Stołeczne Przedsiębiorstwo Budowlane i Biuro Odbudowy Stolicy. Ciężarówki wywożące gruz miały napis SPB. Nazwę BOS utrwalały tysiące tablic ostrzegawczych: „Biuro Odbudowy Stolicy, obiekt zabytkowy, naruszenie istniejącego stanu będzie karane”. Mnie, młodego chłopaka, te tablice nieraz śmieszyły. Nie rozumiałem, jaką wartość może mieć kupa gruzu, jakieś szczątki. Ale w ruinach leżały fragmenty gzymsów, kolumn, które ułatwiały odbudowę zabytku. Wkrótce przestałem się śmiać, kilofem i łopatą usuwałem gruz, chodziłem na budowę Trasy W-Z, by popatrzeć, jak miasto wraca do życia. A to przecież nie było wcale przesądzone. W pierwszych miesiącach po wyzwoleniu zastanawiano się, czy w ogóle odbudowywać Warszawę. Skala zniszczeń materialnych i strat ludzkich przytłaczała, brakowało pieniędzy, materiałów, narzędzi, urządzeń, maszyn, fachowców. Dwustumetrowy tunel Trasy W-Z kopano metodą odkrywkową… – Bo nie było czym go wydrążyć. To niesłychanie śmiała inwestycja, w której pogodzono interesy modernistów i zabytkowiczów. Poświęcono kilka zabytkowych kamienic, ale efekt zachwycił wszystkich. Przed wojną połowa ruchu z Pragi szła przez most Kierbedzia (na jego filarach oparto potem most Śląsko-Dąbrowski – przyp. red.) i wiadukt Pancera (łączył most Kierbedzia z placem Zamkowym – przyp. red.), a dalej bezpośrednio na Krakowskie Przedmieście lub Podwale. Budowa tunelu udrożniła komunikację z Pragi do innych dzielnic: na Wolę oraz – dzięki przedłużeniu Marszałkowskiej – do Śródmieścia i na Żoliborz. W wyniku likwidacji wiaduktu Pancera pojawiło się jedno z najpiękniejszych miejsc widokowych w Warszawie: panorama Wisły, pałac Pod Blachą, którego wcześniej nie było widać, wyeksponowana bryła Zamku Królewskiego i wysoko posadowionego kościoła św. Anny. Pamiętam, że przed wojną to miejsce wyglądało dużo gorzej. „Królu Zygmuncie, powiedz nam, czyś / Widział Warszawę tak piękną jak dziś?”… – Nie odbieram słów piosenki jak ironii. Odbudowa Starego Miasta była majstersztykiem. Wielka w tym zasługa profesorów Jana Zachwatowicza i Piotra Biegańskiego. Stare Miasto zrekonstruowano w kształcie nie przedwojennym, lecz historycznym. Np. katedra św. Jana miała fasadę w stylu gotyku angielskiego, nadaną w XIX w. Przywrócono jej znacznie wcześniejszą formę, pasującą do otoczenia. Odsłonięto i odbudowano duże fragmenty murów obronnych otaczających Starówkę, rozebrano resztki przyklejonych do nich kamienic. Na ich miejscu urządzono pas zieleni, którego przed wojną nie było. Podobnie jak nie było Barbakanu łączącego Stare i Nowe Miasto. Ten nawiązujący do dawnej budowli obiekt jest powojennym dziełem prof. Zachwatowicza. Takie działanie było sprzeczne z uchwaloną w 1931 r. Kartą ateńską: stare musiało być stare i dokładnie takie samo jak dawniej. – Decyzja o odbudowie zabytkowej części Warszawy szła absolutnie wbrew ówczesnemu modelowi europejskiej sztuki konserwatorskiej. Gdyby działać zgodnie z nim, należałoby rozebrać ruiny albo pozostawić je w nienaruszonym stanie – taki pomysł zresztą się pojawił jako propozycja swego rodzaju pomnika zbrodni dokonanych przez hitlerowców. Moim zdaniem wybrano model najlepszy z możliwych. Odtworzono wiernie najcenniejsze zabytki, opierając się na zachowanej dokumentacji, zdjęciach, a nawet obrazach Canaletta. Gdy brakowało dokumentacji, projektowano obiekty, dbając, by charakterem, bryłą, detalami architektonicznymi dopasowały się do historycznego układu. W ten sposób powstał spójny, harmonijny układ urbanistyczno-architektoniczny: Nowe Miasto, Stare Miasto, plac Zamkowy, Krakowskie Przedmieście, Nowy Świat. W Europie znajdziemy setki starówek wspanialszych niż warszawska. – Nie tylko w Europie, także w naszym kraju, np. w Krakowie i we Wrocławiu. Skoro tak, to dlaczego wysiłek skupiono na pałacowych kolumnach i gzymsach, a nie na wydobyciu ludzi z piwnic, lepianek i ze strychów? – Odbudowa zabytkowej części odbywała się bez wątpienia kosztem budownictwa mieszkaniowego. Ale po spaleniu miasta, wymordowaniu 700 tys. mieszkańców, ograbieniu i zniszczeniu gromadzonego przez pokolenia dobytku pozostałych przy życiu Warszawa musiała nawiązać kontakt z historią. Z miastem, którym była przed zniszczeniem. Jej tożsamość kryła się w najstarszej, położonej na Skarpie Warszawskiej części, która za czasów Stanisława Augusta Poniatowskiego i Królestwa Kongresowego (do powstania listopadowego) uzyskała najpiękniejszy kształt. Dlatego warszawiacy nie mieli wątpliwości, że Stare Miasto, Trakt Królewski i Łazienki muszą zostać odbudowane. Czym byłaby Warszawa bez tych zabytków? Dlaczego warto pamiętać o odbudowie Warszawy? – To był piękny patriotyczny zryw – tyle że znaczony nie krwawą walką, lecz ciężką i twórczą pracą. Odbudowa to przykład, jak wspaniałych rzeczy mogą dokonać ludzie o krańcowo różnych życiorysach – jak komunista Józef Sigalin i adiutant Bora-Komorowskiego Stanisław Jankowski – jeśli połączy ich wspólny cel. To także niezwykły przykład ciągłości historycznej – od czasów dawnych, poprzez przedwojenne plany i wizje, ich okupacyjną kontynuację, wreszcie powojenną realizację. Wielu architektów i urbanistów, którzy odbudowywali Warszawę, pracowało przed wojną u Starzyńskiego albo na Politechnice Warszawskiej. Nie doszło do gwałtownego zerwania ciągłości, charakterystycznego dla okresu przemiany ustrojowej. Nie objawili się młodzi gniewni, którzy z definicji wiedzą lepiej, negują dorobek poprzedników, wyrzucają ich pracę do kosza.
- A jeśli pewnego dnia będę musiał odejść? - spytał Krzyś, ściskając Misiową łapkę. - Co wtedy?
- Nic wielkiego. - zapewnił go Puchatek. - Posiedzę tu sobie i na Ciebie poczekam. Kiedy się kogoś kocha, to ten drugi ktoś nigdy nie znika.
Żyję, bo jestem kochany
-To bzykanie coś oznacza. Takie bzyczące bzykanie nie bzyka bez powodu. Jeżeli słyszę bzykanie, to znaczy, że ktoś bzyka, a jedyny powód bzykania, jaki ja znam to ten, że się jest pszczołą. (...) A jedyny powód, żeby być pszczołą, to ten, żeby robić miód. (...) A jedyny powód robienia miodu to ten, żebym ja go jadł.
Dziwny jest niedźwiedzi ród,
Że tak bardzo lubi miód,
Bzyk-bzyk-bzyk, ram-pam-pam,
Co to znaczy? Nie wiem sam.
Kiedy się idzie po miód z balonikiem, to trzeba się starać, żeby pszczoły nie wiedziały, po co się idzie. Więc jeśli ma się z sobą zielony balonik, pszczoły mogą pomyśleć, że jest się częścią drzewa i wcale nie zauważyć tego, kto idzie, a jeżeli ma się niebieski balonik, mogą pomyśleć, że jest się tylko kawałkiem nieba, i też nie spostrzec tego kto idzie. A teraz chodzi o to, który balonik wybrać?
-Jak ja wyglądam z dołu?! (...)
-Wyglądasz jak niedźwiedź uczepiony do balonika.
-A nie- zapytał Puchatek zatroskany- a nie jak mała czarna chmurka na niebieskim niebie?
-Nie bardzo.
-Krzysiu!
-Co?
-Zdaje mi się, że pszczoły coś zwąchały.
-A co takiego?
-Nie wiem, ale mam wrażenie, że one się czegoś domyślają.
-Może myślą, że chcesz się dobrać do ich miodu?
-Może. Z pszczołami nigdy nic nie wiadomo.
Jak to miło Chmurką być,
Niebem płynąć jak po wodzie.
Mała Chmurka na dzień dobry
Taką piosenkę śpiewa co dzień...
-Krzysiu, aj, Krzysiu! - wrzasnęła Chmurka.
-Co?
-Myślę i myślę, i teraz już wiem na pewno, że to jest bardzo zły gatunek pszczół.
-Tak ci się zdaje?
-Zupełnie zły gatunek. I myślę, że one chyba robią kiepski miód.
Krzyś kiwnął główką i wyszedł, a po chwili usłyszałem: tuk-tuk-tuk-tuk. To Kubuś Puchatek wchodził za Krzysiem na górę po schodach.
Jeśli wiem cokolwiek o czymkolwiek, to ta nora oznacza Duże Towarzystwo, a Duże Towarzystwo oznacza Królika, a Królik oznacza łasowanie i słuchanie Mruczanki, i tak dalej.
Puchatek wsadzi łebek do nory i zaczął wołać:
-Hej, jest tam kto? (...) To, co powiedziałem przed chwilą, było: Hej, jest tam kto? -zawołał Puchatek donośnym głosem.
-Nie!- zabrzmiała odpowiedź z wewnątrz. (...)
-Do licha- rzekł Puchatek- czy tam naprawdę nie ma nikogo?
-Nikogo. (...)
Kubus Puchatek zastanowił się przez chwilkę i pomyślał: Tam musi ktoś być, jeśli powiedział, że nie ma nikogo.
-Hej, Króliku, czy to czasem nie ty?
-Nie- powiedział Królik, tym razem już innym głosem.
-A czy to nie jest czasem głos Królika?
-Myślę, że nie- odparł Królik- w każdym razie nie powinno tak być.
-Aha- powiedział Puchatek.
Puchatek lubił przekąsić swoje małe Conieco o jedenastej rano i cieszył się bardzo widząc, jak Królik wydobywa z szafki garnuszki talerze, i gdy Królik zapytał- Co wolisz, miód czy marmoladę do chleba? - Puchatek był tak wzruszony, że powiedział: Jedno i drugie.-
I zaraz potem, żeby nie wydać się żarłokiem, dodał- Ale po co jeszcze chleb, Króliku? Nie rób sobie za wiele kłopotu.
Miś przystanął.
-Jak się masz? A co tu robisz?
-Tropię- odpowiedział Puchatek.
-A co tropisz?
-Coś, coś, coś- odparł tajemniczo Puchatek.
-A co, co, co? - spytał Prosiaczek podchodząc bliżej.
- Właśnie, że nie wiem. (...) Będę musiał trochę poczekać, aż to coś wytropie, i wtedy się dowiem- odparł Kubuś.
Niepodobna kichnąć nie wiedząc o tym.
-Tak, ale nie można usłyszeć kichnięcia bez tego, żeby ktoś nie kichnął.
© 2007 - 2025 nakanapie.pl