Wyszukiwarka

Wyniki wyszukiwania dla frazy "shoko swoje", znaleziono 38

- Ja kiedyś chciałam być księżniczką zamknięta w wieży strzeżonej przez smoka, którą uwolni królewicz na białym koniu.(...)
- Mniejsza z koniem, opowiedz o królewiczu.
- Nie przyjechał. Przestałam być młoda, a księżniczki w pewnym wieku tracą na wartości. Smok się zniechęcił, zrozumiał, że na tym towarze nie zarobi, i wypuścił mnie z wierzy za drobną opłatą.
- Pamiętam. Za wszystko trzeba płacić.
Potem pomyślał o dzieciństwie, kiedy to biegał po pobliskich łąkach i lasach. Uzbrojony w patyk i mały łuk, walczył ze zrodzonymi przez wyobraźnię smokami i potworami. Staczał pojedynki z chłopakami ze sąsiednich wsi. Od najmłodszych lat uczył się jeździć konno. Na początku bał się tych zwierząt, lecz kiedy je poznał, to utrzymanie się na końskim grzbiecie nie sprawiało mu już kłopotów. Jeździł, zarówno w siodle, jak i na oklep.
To wszystko jest względne [...] Czasami do szczęścia potrzeba niezrównanie więcej, a czasami sporo mniej. Teraz szczęście dla ciebie to filiżanka kawy. Jutro może okazać się, że kubek soku z kiszonej kapusty, na kaca. Po tygodniu - nowe buty. A pamiętam czasy, gdy szczytem marzeń był zwykły kawałek chleba, Łyk wody. Albo po prostu żeby nie bolało...
nie mógł jednak przypatrywać się urokom natury, gdyż ulicami szło tyle dziewczynek... dziewczynek... Maszerowały po trzy i pięć, całą szerokością chodników. Tuliły się do siebie, stukały zgrabnymi drewniakami, ssały śliwki wygarniane z torby papierowej i mokrymi od soku wargami uśmiechały się do przechodniów. Już zza pleców śmiech ich parzył i drażnił jak leciutkie muśnięcia włosków pokrzywy - Operation Reinhhardt.
Była jak sparaliżowana, a jedynym znakiem mówiącym, że jeszcze żyje, były łzy napływające do jej oczu. – Wszystko w porządku? Zapytałem odruchowo. – Co to jest?! – krzyknęła pytająco. Jej sposób wypowiadania się zaczyna mnie drażnić. W stopniu znacznym. Odpowiedziałem, czemu nie. Jestem dobry w drażnieniu byka. – To jest maślanka. Smakuje ci? – Mocne, ale jak masz jakiś sok, to da się pić. Głos miała zmieniony, jakiś taki bardziej charczący. – Nie mam soku, ale w zasadzie to nieważne. Jej ocena mojej maślanki była dla mnie jak jakaś nagroda Nobla albo lepiej, Oscar!
Kolejny ranek bez kawy, mydła i pasty do zębów. Znajduje jakieś piekielnie kwaśne, szkliste jagody i je żuję. Cierpki, ściągający sok pełen garbników czyści mi zęby. Nie jest toksyczny, ale smaczny też nie. Nie dostanę próchnicy, tak samo jak nie dostanę grypy czy dżumy, ale dzień rozpoczęty bez miętowej piany w ustach, z zębami szorstkimi od osadu, od razu jest jakiś niechlujny.
Siedzę przy niewielkim, porannym ognisku i zajadam wczorajszą pieczoną rybę.
Cywilizacja jest okropnie uciążliwa. Tłoczna, hałaśliwa, panoszy się i wciska w każdy zakątek. Mimo to bez przerwy mi czegoś brakuje. A to gazety, a to sieciowego radia, a to kawy, a to soku pomarańczowego. Ciągle czegoś mi się chce.
I nieodmiennie jest to coś, czego tu nie ma.
Powiadali, że wyszedł wprost z fal Północnego Morza i że spłodził go ich lodowaty, wściekły bezmiar, a powiła zapłodniona przez morze topielica.
Powiadali, że wyszedł z Pustkowi Trwogi, gdzie powstał jako płód czyichś nieczystych myśli, inny niż pozostałe Cienie. Inny, bo we wszystkim podobny do człowieka.
Mówili, że był synem Hinda, boga wojów, spłodzonym ze śmiertelną kobietą, podczas jednej z jego wędrówek po świecie pod postacią włóczęgi.
Mówili, że zrodził go piorun, który zabił stojącą na wydmach Sikranę Słony Wiatr, córkę wielkiego żeglarza Stiginga Krzyczącego Topora. Stała samotnie w burzy na klifie, wypatrując na horyzoncie żagla statku swojego ukochanego. Martwa, powiła płomienie i wojownika.
Mówili, że pojawił się wprost z nocy. Jadąc na wielkim jak smok koniu, z jastrzębiem siedzącym na ramieniu i wilkiem biegnącym obok.
Mówili różne bzdury.
Było całkiem inaczej.
Prawda jest taka, że wypluły go gwiazdy.
Alkohol poluzował jej więzy. Czuła się swobodnie. Była wolna. Zaczerwieniona i spocona, tańczyła szybko, wyzbyta zahamowań. Zachłannie, jakby nadrabiała jednocześnie i przeszłość, i przyszłość. Żegnała się z Pawłem i z tym wszystkim, czego więcej nie będzie.
Paweł wąchał delikatny zapach jej potu, perfum, szamponu do włosów. Była piękna. Jeszcze przez jedną chwilę była piękna. I młoda. Oczywiście jak na swój wiek.
Usiedli, by odetchnąć. Paweł nie chciał, aby Ewa odchorowała tę noc. Nie była nastolatką. Spędziła tydzień w szpitalu. Bał się o nią, aby się nie przeforsowała.
Ogrzany sok pomarańczowy nie smakował dobrze. Mdły, słodkawy, słabo gasił pragnienie.
– Chcę pić – powiedziała Ewa. – Zamów dla mnie nowego drinka.
– Może napijesz się soku pomarańczowego? Świeżo wyciśnięty z dojrzałych owoców. Schłodzony idealnie gasi pragnienie. Bardzo zdrowy.
– Wolę Śmierć po południu.
– Jak chcesz, ale...
– Dziękuję, że się o mnie troszczysz. Wiem, że nie powinnam pić alkoholu, bo mam łuszczycę.
– Nie zauważyłem.
– Nie udawaj. Widziałeś blizny. Jestem w tej chwili wyleczona, ale moja przyjaciółka powróci. Prędzej czy później. Nie masz pojęcia, jak rozgoniona łuszczyca paskudnie wygląda. Brzydziłbyś się mnie dotknąć.
© 2007 - 2025 nakanapie.pl