Czy książki w świątecznym klimacie pisze się łatwiej, czy trudniej niż te „całoroczne”?
Pisanie książek świątecznych to rzeczywiście specyficzne zadanie dla autora. Z jednej strony praca nad taką książką jest łatwiejsza, bo pewne elementy fabuły czy świata przedstawionego są z góry wyznaczone. Wiadomo, że akcja musi się dziać w okolicy Bożego Narodzenia, że ma to być historia ze sporą dawką optymizmu i że musi nieść „dobrą nowinę” – pokrzepiające przesłanie, myśl, z którą czytelniczka lub czytelnik będą mogli wejść w Nowy Rok. Wydaje się więc, że sprawa jest prosta, a jednak książki takie są dużym wyzwaniem. Bo przecież powstały już setki świątecznych powieści, a jeśli ma się szacunek dla czytelników, to chce się ich zaskakiwać i ujmować czymś nowym, czego do tej pory nie czytali. Poza tym praca nad książką świąteczną toczy się w środku lata, trzeba więc cały czas pracować wyobraźnią w zupełnie innej czasoprzestrzeni, co bywa naprawdę wyczerpujące. Mój syn już się powoli przyzwyczaja, że w środku wakacji słuchamy kolęd, mnie samej, może dlatego, że jestem trochę starsza, nie przychodzi to łatwo. Niemniej jednak jest to zawsze wielka przygoda i bardzo lubię ten rodzaj wyzwania, jakim jest pisanie książki świątecznej.
Pani opowiadania tylko początkowo sprawiają wrażenie oderwanych historii. Z czasem wszystko tworzy spójną całość. Skąd pomysł, by właśnie tak zaprezentować fabułę?
Tak jak mówiłam wcześniej, chciałam znaleźć sposób na opowiadanie o świętach w trochę inny, zaskakujący sposób. Gdzieś z tyłu głowy miałam pewnie film To właśnie miłość, który jest chyba najlepszą świąteczną produkcją na świecie, a opowiada właśnie takie pozornie osobne historie. Taka kompozycja spodobała mi się również dlatego, że dała mi możliwość szerszego spojrzenia, pokazania różnych ludzi i wielu problemów, z jakimi borykają się nie tylko w Boże Narodzenie.
Skąd czerpała Pani inspiracje do poszczególnych opowiadań?
Punktem wyjścia była dla mnie historia mojej przyjaciółki, która była pierwszą osobą z covidem w moim otoczeniu. Opowiadała mi o swojej chorobie i o policjancie, który codziennie ją odwiedzał i był bardzo pomocny. Ta historia nie skończyła się romansem, ale pomyślałam, że przecież mogłaby.
Na co dzień pracuję z młodzieżą i są to bardzo fajni ludzie. Przykro mi czasem, kiedy starsi utyskują na to pokolenie, które właśnie wchodzi w dorosłość. Chciałam trochę przewrotnie pokazać, że młodzieńczy optymizm, a może nawet naiwność, bywają zaraźliwe, jeśli tylko zechcemy posłuchać, co młodzi ludzie mają nam do powiedzenia.
Jeśli chodzi o starszych bohaterów, to znam co najmniej kilka Paulin. To wspaniałe kobiety, które tak bardzo skupiły się na zadowalaniu wszystkich, że zapominają o własnych potrzebach. Reakcje czytelniczek pokazują, że jest ich w naszym społeczeństwie naprawdę sporo. Znam też Andrzejów, którzy bardzo pragną sukcesów i poczucia spełnienia, ale zamiast zastanowić się, co tak naprawdę ich uszczęśliwia, skupiają się na wizerunku czterdziestolatków, jaki promują media społecznościowe. To dobrzy, ale trochę pogubieni ludzie.
Jak więc Pani widzi, inspiracji dostarcza mi życie. Jest to najbardziej ciekawy element mojej pracy. Wychodzę od obserwacji i przetwarzam ją na fabuły. To naprawdę świetna zabawa.
W „Dorzuć mnie do prezentu” urzekło mnie to, że nie stara się Pani za wszelką cenę skrócić historii i jednocześnie skutecznie unika uproszczeń, czy naiwnych rozwiązań, które cudownie wyjaśniałyby wszystkie problemy. W efekcie tego część opowiadań kończy się w bardzo otwarty sposób. Szkoda by było już nigdy więcej nie spotkać się z bohaterami tej książki. Czy planuje Pani kontynuację? Jeśli tak, to w jakiej formie?
Bardzo lubię otwarte zakończenia, bo uważam, że takie jest właśnie życie. Jakieś sprawy się kończą, ale inne trwają lub stają się początkiem kolejnych zdarzeń. Tak też jest z moim pisaniem. Gdy tworzyłam tę książkę, nie myślałam o kontynuacji, ale bardzo pozytywy oddźwięk ze strony czytelników sprawia, że powoli zaczynam zastanawiać się nad ciągiem dalszym. Nie wiem jeszcze, w jaki sposób rozwinę te historie, ale pewnie to nie jest nasze ostatnie spotkanie z Mają, Pauliną i Borysem.
W książce kluczową rolę odrywa nasza nowa codzienność. Czy pisanie o nich było dla Pani wyzwaniem, czy wręcz odwrotnie, dało szanse na wykreowanie zupełnie nowych historii?
Było to wyzwanie z kilku powodów. Przede wszystkim ryzykowałam, że rzeczywistość będzie zupełnie inna, niż ją sobie wymyśliłam, bo przecież sytuacja pandemiczna zmienia się bardzo szybko. Jednak redaktorki z Wielkiej Litery wykazały się dużą odwagą i zachęcały mnie do dalszego pisania, za co jestem im teraz bardzo wdzięczna. Nie wyobrażałam sobie, że książka na tegoroczne święta nie dotknie tematu epidemii, bo przecież ona tworzy naszą rzeczywistość. Sama mam takie wrażenie, gdy oglądam filmy z czasów przed covidem, że to zupełnie inny świat niż nasza codzienność. Jak to, ludzie bez masek? Nie zachowują dystansu? Myślę, że wiele osób myśli tak samo. Poza tym doświadczenie choroby i wielu innych spraw związanych z epidemią skłoniło wiele osób do refleksji i bardziej pogłębionego oglądu rzeczywistości. Mam nadzieję, że moja książka chociaż trochę się do tego przyczynia.
Jakie są Pani pisarskie plany na nowy rok? Czy może powstaje już kolejna książka? Jeśli tak, to czy może nam Pani trochę zdradzić na jej temat? Czy będzie to zbiór opowiadań, a może powieść? Czy również znajdą się w niej elementy pandemicznej rzeczywistości?
Szczerze mówiąc w tej chwili musiałam zrezygnować z pisania, bo mam siedmioletniego syna, który, jak wszystkie dzieci, jest w domu, więc muszę się nim zajmować. Jest to oczywiście bardzo przyjemne, ale zabiera czas na inne aktywności. Liczę na to, że wkrótce będę mogła zabrać się za ciąg dalszy przygód moich bohaterów, bo już trochę za nimi tęsknię.
Z ciekawością przeczytałam ten artykuł, bo akurat przeczytałam niebożonarodzeniową książkę tej autorki i czytam następną i planuję przeczytać ten zbiór świąteczny. Może to mój chwilowy nastrój, ale te jej książki czyta mi się miło i radośnie. Jeśli chodzi o rzeczywistość kowidową to w sumie jest ona surrealistyczna. Chodzą ludzie w maskach, a rodzina unika siebie, nie mówiąc o obcych. Żniwo zbiera policja mandatami. Na co dzień mieszkam na wsi, więc te postacie w maskach, te radiowozy spisujące zapominalskich są wciąż dla mnie obrazkiem niecodziennym.
× 3
@edytre · prawie 4 lata temu
Wywiad bardzo mnie zainteresował, to ciekawe usłyszeć z ust pisarki, jakie problemy towarzyszą pracy nad świątecznymi opowieściami. I czym się inspirowała. Mam teraz ochotę obejrzeć film "To właśnie miłość" i wiedząc o jego związku z książką pani Błażyńskiej, zagłębić się w lekturę. Świąteczna książka z pandemią w tle - to będzie mój 'pierwszy raz'. Dziękuję autorce za szczerość i otwartość, a Dominice Róg-Góreckiej za inicjatywę i zaangażowanie.
Bardzo spodobał mi się wywiad z autorką. Zaciekawiła mnie szczególnie ta jej tajemniczość oraz podejście do odbiorców, gdyż wówczas najwięcej się na tym zyskuje. Każdy z Czytelników stara się docenić pisarza, który nas zaskakuje i ma wpływ na dalsze losy swoich bohaterów.
Ja chyba właśnie, dlatego lubię oglądać filmy i czytać książki, które z tym, co się dzieje wokół nas mają niewiele wspólnego. Tego realnego życia w nadmiarze dostarczają nam codziennie media. Nie chcę już o tym czytać.
@Patriseria · prawie 4 lata temu
Jestem po lekturze i uważam, że ta książka ma potencjał d ekranizacji. Przypomina mi "To właśnie miłość", z tym powiązaniem losów bohaterów między sobą. Bardzo przyjemna pozycja.
@bookovsky2020 · prawie 4 lata temu
W tym roku moją świąteczną książką był mało grudniowy "Jasper Jones", ale na przyszły rok mam już wypatrzonych kilku kandydatów. Wszelkie rekomendacje mile widziane! :)