Panie Michale, jest Pan autorem lub współautorem 24 książek. Znaczna część nawiązuje do lat 80. i 90. Jak się domyślam ze względu na fakt, że w tamtych czasach Pan dorastał. Jak te czasy zapisały się w Pana pamięci?
Hm? Aż tylu? Może i tak, ale takich moich całkowicie własnych, kryminalnych chyba jednak o wiele mniej! A co do lat 80. i 90. – rzeczywiście, mocno mi się zapisały w pamięci, szczególnie lata 90. Bo lata 80. to raczej „odziedziczyłem” po moich rozmówcach, policjantach, którzy w tamtych czasach zaczynali swoje zawodowe kariery. Uwielbiałem ich opowieści osadzone w tamtej dekadzie, więc jakoś się w nich mocno zanurzyłem i dałem temu wyraz w niektórych książkach, chociażby w zbiorach opowiadań z serii „Zabójcze opowieści”.
W swoich kryminałach bardzo dobrze oddaje Pan klimat tamtych czasów. Ci, którzy je pamiętają zapewne to doceniają. A co z młodszymi czytelnikami? Czy dla nich te czasy też mogą być czytelniczo atrakcyjne?
To jest bardziej pytanie do nich, do młodszych czytelników. Opierając się na statystykach YouTube i Spotify, trzeba powiedzieć, że moim „targetem” są ludzie po trzydziestce, by nie powiedzieć, po czterdziestce. Ale przyznam, że mam pomysły na fabuły dla młodszych. Chodzi mi po głowie ekipa młodych detektywów-amatorów, dziwaków, fascynatów prawdziwych zbrodni, którzy przeżywają bardzo emocjonujące przygody – może kiedyś, jak będę miał czas, to usiądę do tego. Tak, kusi mnie ten pomysł!
Ale trzeba przyznać, że sprawy kryminalne tamtych czasów prowadzone były w inny sposób. Chyba stanowią większą inspirację dla pisarza niż współczesne?
Z całą pewnością – były inaczej prowadzone! O wiele mniej technologii, więcej pracy operacyjnej w terenie, ważną rolę odgrywały rozpytania, rozmowy, przesłuchania. Wszystko zabierało więcej czasu. Różnice pewnie można by mnożyć. Dla mnie jako pisarza tamta rzeczywistość jest bardziej inspirująca – chociażby dlatego, że mogę się skupić mocniej na relacjach międzyludzkich w czasie opisywania śledztwa, a to mnie coraz bardziej fascynuje. Uwielbiam opisywać rozmowy, przesłuchania – w dzisiejszych zmedializowanych czasach tego interpersonalnego kontaktu jest coraz mniej.
Jak powstają Pana powieści? Czy rozpisuje Pan plan i się go trzyma czy historia tworzy się podczas pisania?
Tak, zaczynam od tzw. drabinki, która jest przewodnikiem po fabule. Bez niej nie zabieram się do pisania. Ale rzeczywiście potem podczas realizowania tej drabinki pojawiają się nowe pomysły, fabuła jest korygowana, ulepszana. Plan jest bardzo przydatny przy takim gatunku, jak kryminał – łatwo się przecież pogubić w intrydze, a ja nie jestem za bardzo logicznym umysłem [śmiech].
Aktualnie tworzy Pan serię, której głównym bohaterem jest Jakub Dalberg. Czy jest on uosobieniem współczesnego komisarza?
Tak, trylogię. Trwają pracę nad trzecim, czyli finałowym tomem. Dalberg, jeśli już, jest uosobieniem współczesnego czterdziestolatka. Nie znam osobiście współczesnych komisarzy, moja wiedza (osobista, koleżeńska) ogranicza się do starych szkiełów. A pisząc cykl o Dalbergu, raczej chcę opisać perypetie współczesnego faceta po czterdziestce, który konfrontuje się z ludźmi w najrozmaitszym wieku. Tak mi się to ostatnio zaczęło układać. Coraz mniej mnie interesuje prawda policyjna, a co raz bardziej egzystencjalna, a nawet psychologiczna.
Farmer wybrał Dalberga do poprowadzenia pewnej sprawy. Czy ze względu na jego ojca, czy Jakub Dalberg jest po prostu tak dobrym policjantem?
Na to pytanie nie mogę odpowiedzieć! Bo wybór Farmera to sekret, który należy zbadać poprzez osobistą lekturę trylogii. Tu się dużo rzeczy okaże!
W jednym w wywiadów wspomniał Pan, że inspiracją są dla Pana "zasłyszane historie". Czy w “Bez litości” są takie właśnie elementy? Może je Pan wskazać?
O tak, uwielbiam „zasłyszane historie”. Prawdziwe historie, wydarzenia, sceny, smaczki – to jest coś, co sprawia mi dużą frajdę i co stanowi dla mnie inspirację. Można powiedzieć, że jestem kolekcjonerem true stories. Chciałbym kiedyś pisać opowiadania czy nowelki, które byłyby tylko delikatnym przekształceniem rzeczywistych epizodów.
Nie wskażę tych „prawdziwych” elementów w „Bez litości”. Niech się fikcja miesza z faktami na oczach niewtajemniczonych czytelniczek oraz czytelników [śmiech].
Ponoć jest Pan fanem serialu “The Killing”. Wydaje się, że pod pewnymi względami komisarz Dalberg przypomina Linden. Jest tajemniczy, oszczędny w słowach, ma swoje demony, śledztwo stawia na pierwszym miejscu. Czy widziałby go Pan jako bohatera serialowego?
Dawno nie oglądałem tego serialu, ale, rzeczywiście, bardzo go lubię. Za klimat, postaci, sposób budowania napięcia itd. Mocno na mnie wpłynął. Dalberg przypomina Linden? Bardzo ciekawa uwaga – muszę mu ją przekazać [śmiech].
No pewnie, że widziałbym!
Serial na postawie moich książek – to moje marzenie! Chciałbym bardzo, żeby kiedyś się spełniło!
Trzymam kciuki!
A który serial jest Pana ulubionym?
Być może zaskoczę, ale ostatnio wróciłem do - „Doktora House’a” [śmiech]. I w sumie nie dla głównej postaci, ale dla relacji pomiędzy całą ekipą, która prowadzi emocjonujące śledztwa w sprawie chorób (czyli przestępstw dokonywanych na organizmie człowieka).
Nie da się nie zauważyć, że w obydwu książkach do budowania atmosfery wykorzystuje Pan między innymi muzykę. Czy Dalberg ma taki sam gust muzyczny jak Pan?
Chyba tak. Co ja mówię: tak, mamy raczej identyczny gust. Kiedy pisałem „Bez litości”, słuchałem na przykład cudownego soundtracka filmu „Harry Angel”.
Prowadzi Pan również podcast "Zabójcze opowieści". Nasuwa mi się w związku z tym pytanie: bliżej Panu do dziennikarza śledczego czy komisarza?
No cóż, nastąpił nieoczekiwany zwrot akcji. Moja działalność pisarska, podcastowa, trukrajmowa przywiodła mnie do – psychologii. Zacząłem studiować psychologię i na niej zamierzam się teraz skupić.
Proszę nam powiedzieć, kiedy możemy się spodziewać ostatniego tomu o komisarzu Dalbergu?
Może w przyszłym roku. Dziękuję za to pytanie. Miłe.
Niech nie każe nam Pan czekać zbyt długo.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Justyna Szulińska