Instagram nieustająco się zmienia. To już nie tylko platforma do udostępniania zdjęć, ale też potężne narzędzie biznesowe. Wiele osób właśnie tam zarabia na życie. Ale kariera influencera wcale nie jest tak prosta, jak może się to wydawać. I właśnie o tym jest Pani powieść, prawda?
Między innymi. Traktuje również o tym, jak lajki i dopamina uzależniają nas, im głębiej zanurzamy się w tej przestrzeni. Całkowicie zatracamy granice między tym, co jest jeszcze nasze, a tym, co już mocno ingeruje w prywatność pozostałych członków rodziny.
Skąd pomysł na „Bez filtra”?
W pisaniu odnalazłam sposób na oswajanie swoich lęków i tego, z czym mi niewygodnie. Co mnie gryzie, swędzi i uciska. W pewnym momencie opuściłam korpoświat. Alternatywą dla pracy etatowej miało być prowadzenie profilu lajfstajlowego. W tym celu zaczęłam podglądać dziewczyny, którym udało się zgromadzić aktywną społeczność. Obserwowałam je i codziennie coraz bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że jednak to nie jest moja bajka. Że raczej wcześniej niż później pomysły na posty, rolki, relacje mi się wyczerpią i będę musiała zajrzeć do pokojów dzieciaków, pokazać swoją relację z mężem, bo przecież ludzi w końcu znudzi kolejny przepis na healthy śniadanie czy fit obiad. „Bez filtra” jest więc po trosze napompowaną do granic absurdu wizualizacją mojej influencerskiej kariery, jeśli poszłabym w zaparte.
Pani książka może być odbierana jako przestroga. Co ciekawe, nie jest ona skierowana do młodzieży, ale do kobiet w średnim wieku, które często prowadzą tzw. konta parentingowe. O pułapkach czyhających na takie osoby nie mówi się jednak zbyt wiele. Czy właśnie to spowodowało, że zdecydowała się Pani poruszyć ten temat?
A szkoda, że się nie mówi. Zależało mi głównie na podkreśleniu, jak wykorzystywanie wizerunków dzieci dziś może wpłynąć na ich życie jutro. Pokazywanie, kiedy są słodkimi maluchami, w różnych, dziś śmiesznych i rozczulających sytuacjach, za kilka-kilkanaście lat może odbić się czkawką zarówno w relacjach z rówieśnikami, jak i rodzicami.
Chociaż konto na Instagramie prowadzi wyłącznie Aldona, główna bohaterka, to występuje w nim cała jej rodzina, nie zawsze w pozytywnym świetle. Nie ma tu miejsca na prywatność, własne zdanie czy zwyczajnie gorszy dzień. Wszystko może, czasem nawet bez naszej zgody, zostać upublicznione. Pani książka w ciekawy sposób opisuje wpływ tych praktyk na życie rodzinne. Jak Pani myśli, czy Aldona to przypadek odosobniony?
Niestety dość powszechny. Podczas swojej analizy konkurencji naprawdę sporo czasu spędziłam w social mediach. Z przerażeniem obserwowałam bezpardonową ingerencję w prywatność członków rodziny. Momentami było to nawet zabawne. Niejednokrotnie sama się uśmiałam. Jeśli to jest wspólna decyzja i model biznesowy, okej, albo jeśli sporadycznie odbywa się to za wiedzą i zgodą partnera, dzieci czy kogoś, kogo dotyczy materiał. Zastanawia mnie tylko, czy odgrywanie roli mało rozgarniętego człowieka na dłuższą metę faktycznie pasuje drugiej stronie.
Głośno mówi się też o tym, że korzystanie z social mediów zamyka nas w bańce informacyjnej. Tak też dzieje się w przypadku Aldony. Ona nie tylko opowiada o swoim życiu, ale też dostosowuje je do medialnego przekazu. Jednocześnie nie dociera do niej nic poza tym, co jest ładne, estetyczne i wyreżyserowane. I tu pojawiają się trzy miejsca, które otwierają Aldonie oczy na świat. Czy opisując te placówki, posiłkowała się Pani informacjami o prawdziwych miejscach?
Jakieś pięć lat temu byłam kilkukrotnie z dziećmi na spacerach wolontaryjnych w schronisku. Sięgnęłam pamięcią do tamtego czasu, przypomniałam sobie otoczenie, doznania, jakie nam wówczas towarzyszyły. Jeśli chodzi o dom kombatanta, to koleżanka mojego syna przybliżyła mi to miejsce. W ramach wolontariatu szkolnego jeździła na Nowolipie raz w tygodniu. Jeszcze raz dziękuję ci, Olu, za wszystkie rozmowy. Zaś zarówno dom samotnej matki, jak i wszyscy bohaterowie występujący w poszczególnych miejscach są wytworem mojej wyobraźni.
Mam wrażenie, że profil Aldony to naturalne przedłużenie prasy dla kobiet. Wszystko jest piękne, elitarne, drogie i do bólu sztuczne. Dopiero rodzina Aldony, zwłaszcza jej córka, pomagają kobiecie otworzyć się na nowe podejście. Czytając Pani książkę, pomyślałam, że paradoksalnie to właśnie pokolenie wychowane w czasach social mediów podchodzi do nich bardziej naturalnie. Nie traktuje wyłącznie jako platformy reklamowej. Czy to dobrze?
Dzisiejsza młodzież wzrastała razem z social mediami. Są one immanentną częścią ich życia. Naturalne chyba więc jest to, że kiedy dorośli w tym novum upatrują narzędzi biznesowych, młodzież nawiązuje relacje z ludźmi, traci czas, relaksuje się. Czy to dobrze? Nie uciekniemy od tego. Ważna jest świadomość tego, jakie pułapki mogą tam czyhać.
W Pani książce próżno szukać przekazu „kiedyś to było lepiej”. Nie ma tu ostrej i zdecydowanej krytyki. Owszem, social media niosą wiele ryzyk, ale nikt tutaj nie mówi o zamknięciu konta czy odcięciu od internetu. Jakie jest Pani podejście do social mediów? Co nam dają, a co zabierają?
Tyle samo dają, ile odbierają. Dają możliwości, zabierają czas. Dają sławę, odbierają prywatność. Dają dopaminę, odbierają pewność siebie. Dają wirtualne znajomości, mogą odbierać prawdziwe przyjaźnie. Pozwalają skupić uwagę na rzeczach dużych i jednocześnie odwracają ją od rzeczy mniejszych. Jakie jest moje podejście? Nie ukrywam, że potrafią mnie wciągnąć jak wir i kiedy wydaje mi się, że scrolluję dopiero kilka minut, w rzeczywistości mija kilka godzin i z letargu wybudza mnie pies, który musi wyjść na spacer. Korzystam z social mediów, ale ubolewam nad tym, że jesteśmy manipulowani przez algorytmy i zamiast treści od serca tworzy się treści klikalne. Przeraża mnie to, że bez social mediów nie można zaistnieć choćby jako autor. Koleżanka, którą jest aktorką teatralną, opowiadała mi sytuację z castingu do filmu. Poszło jej świetnie. Była przekonana, że dostanie tę rolę, ale wyłożyła się na pytaniu o profile w social mediach i liczby obserwujących, jakie za tym idą. Nie prowadzi, więc domyślamy się, że z tego powodu poniosła fiasko, bo nie jej umiejętności i talent odgrywały tu kluczową rolę, ale pary oczu, które jej nazwisko potencjalnie mogło przyciągnąć przed ekrany.
W książce pojawia się też temat problemów w życiu małżeńskim. Chociaż rozwiązanie ciężko nazwać terapią, to jednak dużym plusem jest to, że nie ma tutaj prostej metody. To nie jest tak, że bohaterowie decydują się na określony krok i wszystko dobrze się kończy. Próbują, zmieniają, czasem odruchowo odrzucają propozycje drugiej osoby, by potem żałować i pluć sobie w brodę. Są wzloty i upadki, a nie proste rozwiązanie. To w literaturze wcale nie jest takie oczywiste, chociaż w życiu występuje bardzo często. Skąd pomysł na takie zaprezentowanie relacji w małżeństwie?
Zazwyczaj mam pomysł na fabułę, po jakimś czasie bohaterowi zaczynają do mnie mówić i to w zasadzie oni prowadzą mnie przez całą akcję. Trzeba by było zapytać Aldonę i Jacka.
Jednocześnie „Bez filtra” dość odważnie opisuje życie erotyczne bohaterów. Jednak wbrew ostatnim trendom nie ma tu gangsterów, szejków czy porwań. W pewnym sensie ta książka jest odważna na dwa sposoby: opisuje dość śmiałe sceny, ale też dotyczy osób, które znają się jak łyse konie i mają już dwójkę dzieci. Wydawałoby się, że ich życie seksualne powinno być już tematem, który nie wymaga większych poprawek. Tymczasem jest zupełnie inaczej. Dlaczego?
Czułam, że będę musiała się z tych scen wyspowiadać. Chociaż dziwi mnie, że po twarzach Greya i twórczości Blanki Lipińskiej seks małżeński wzbudza takie emocje. Po pierwsze, jedna z przyczyn małżeńskiego kryzysu Aldony i Jacka pojawiła się w łóżku, więc w ramach rozwoju tej relacji, stawiania czoła problemom finał też musiał w tym łóżku znaleźć miejsce. Po drugie, przez te sceny chciałam pokazać, jak oni ewoluują. Jak się starają, jak szukają sposobów, jak zaczynają się doceniać, jak obie strony zaczynają myśleć o swoich potrzebach, nie tylko o tym, żeby sprostać oczekiwaniom, i jak znajdują w tym przyjemność. Po trzecie, nie chciałam romantyzować tego ich pożycia. Uważam, że jeżeli on by ją musnął, ona by westchnęła, ta książka straciłaby charakter. Po czwarte, seks jest immanentną częścią małżeństwa i zmienia się przez lata, tak jak zmieniają się ludzie. Czasem jest monotonnie, czasem zaskakująco, czasem spontanicznie, czasem romantycznie, a innym razem śmiesznie. Nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że po kilkunastu czy kilkudziesięciu latach nie wymaga poprawek. Jak nie będzie wymagał poprawek, należy zacząć się martwić. I wreszcie po piąte, kiedy jeszcze byłam w trakcie pisania, rozmawiałam z redaktorem inicjującym pewnego wydawnictwa. Opowiadałam mu o tym, że piszę obyczaj. Skrzywił się, więc zamarłam z niewypowiedzianym wątkiem na ustach, bo już na tym etapie jego mina zdradzała brak zainteresowania powieścią. W końcu mnie spytał: „A chociaż trochę nieobyczajny ten obyczaj? Bo wiesz, nic się nie sprzedaje tak dobrze jak seks”. Wróciłam do domu i powiedziałam do siebie: „No, Małgorzata, nie po to kończyłaś kurs pisania scen miłosnych, żebyś teraz bawiła się w pruderię”.
Poruszyłyśmy już wiele tematów: Instagram, życie rodzinne, relacje małżeńskie, a na okładce mamy… psa. Chociaż wiem, o kogo chodzi, to jednak grafika nie oddaje w pełni poruszanych zagadnień. Skąd pomysł na okładkę?
Brief okładkowy był najtrudniejszą rzeczą, jaką przyszło mi napisać przy pracy nad książką. Nie mam żadnej wyobraźni przestrzennej, a z plastyki w liceum byłam zagrożona. Akurat w tej kolejce po talent nie stanęłam. Więc kiedy wymóżdżyłam w końcu instagramową ramkę w kształcie psiej głowy, na tym poprzestałam. Wyszłam z założenia, że w książce jest pies, jest Instagram, więc okładka nawiązuje do treści. Ostateczna wersja mija się więc z moją pierwotną, ale uznałam, że skoro jestem okładkowym laikiem, to należy zaufać specjalistom.
W Pani życiu pies również odgrywa ważną rolę. Jak wiele z niego ma literacki bohater?
Mam psa, a w zasadzie pieskę. Chili jest owczarkiem niemieckim i choć trudno byłoby znaleźć część wspólną z buldożkiem francuskim, to mi się udało. Obie lubią marchewkę. Prócz zamiłowania do pomarańczowego korzenia Bulwa z Chili nie ma nic. Nie ukrywam jednak, że moja psica była inspiracją do stworzenia psich bohaterek w kolejnych książkach. Mam nadzieję, że będę miała okazję je przedstawić.
„Bez filtra” to Pani literacki debiut. Jest to książka, która co prawda wpisuje się w obecne trendy, ale społeczne, nie literackie. Jak pisało się taką powieść? Czy towarzyszyły Pani obawy, że wydawcy nie będą chcieli podjąć ryzyka wydania takiego tytułu?
Nie myślałam o tym. Nie jestem na bieżąco z żadnymi trendami, modowymi też. Jak już wcześniej wspomniałam, piszę o tym, co wzbudza mój niepokój, co mnie uwiera. Płynęłam więc sprawnie przez tę opowieść. Najgorszy zawsze jest początek, kiedy musisz poznać bohaterów, kiedy zaczynają sami do ciebie mówić, jesteś w domu i w podskokach lecisz do końca. Oczywiście obawy o brak zainteresowania ze strony wydawnictw spędzały mi sen z powiek, ale nie na etapie pisania książki, tylko w momencie tworzenia propozycji wydawniczej.
Co teraz? Jakie są Pani plany na przyszłość? Czy ma Pani już pomysł na kolejną powieść?
„Bez filtra” jest moją drugą książką. Pierwsza pod roboczym tytułem „Co jeszcze” nie spotkała się z zainteresowaniem ze strony branży wydawniczej. Żałuję, bo mam sentyment do tej powieści. Jeśli „Bez filtra” odniesie spodziewany sukces, mam plan wrócić z propozycją wydania „Co jeszcze”. Jest to historia małżeństwa fryzjerki Kaśki i kuriera Janka. Mieszkają w Radomiu. Mają dorosłe już bliźniaki, choć gdy poznajemy bohaterów, jeden z chłopaków, Michał, już nie żyje, drugi, Marek, jest prawnikiem. Podczas tradycyjnego niedzielnego obiadu Janek robi coś, co wywraca jego świat do góry nogami. Jest to również słodko-gorzka historia o skomplikowanych relacjach rodzinnych, o stereotypach, stracie, zdradzie… i więcej nie powiem, bo mam nadzieję, że uda mi się doprowadzić do jej ukazania się. Teraz jestem w trakcie pisania powieści o hipisach, a w zasadzie ich dorosłych dzieciach – jak młodość i styl życia rodziców uwarunkował życie Karoliny i Kuby. Jest trudna starość, jest żal, jest wybaczenie i niełatwa miłość. Tym razem postawiłam sobie cel, żeby sceny erotyczne były skąpe, bo nie erotyzm będzie budulcem tej relacji.
Dziękuję za rozmowę.
Dominika Róg-Górecka
Również dziękuję.
Małgorzata Stasiak