nakanapie.pl: Pisze Pan książki od ponad 10 lat. Czy z czasem zmieniło się Pana podejście do pisania, styl, technika?
Ryszard Ćwirlej: Oczywiście. Dziś, jeśli chodzi o sposób pisania, jestem w zupełnie innym miejscu niż dziesięć lat temu. Moje pierwsze powieści były pisane zupełnie inaczej, powiedziałbym, że w znacznie prostszy sposób. To, co wydawało mi się wtedy czymś dobrym stylistycznie, teraz irytuje mnie swoją nieporadnością. Szczególnie dobrze to widzę, gdy przygotowuję którąś z dawnych powieści do wznowienia. Wtedy biorę taki tekst na warsztat, zagłębiam się w niego i zaczynam rwać włosy z głowy, krzycząc: „Kto to pisał?”. Ale później, gdy już wszystko wykrzyczę na tego gościa, który nie miał pojęcia o pisaniu, zabieram się do robienia poprawek, jak poważny redaktor, który musi pracować nad niedorobionym tekstem.
NK: Gdzie szuka Pan inspiracji do swoich książek, jak się przygotowuje do nich merytorycznie?
RĆ: Inspirują mnie książki historyczne, stare powieści, artykuły z pożółkłych gazet i własne wspomnienia i ludzkie opowieści. Świat, który nas otacza, jest pełen ciekawych historii. Trzeba tylko wiedzieć, gdzie je znaleźć albo z jakich elementów je złożyć do kupy. Czasami mam wrażenie, że jestem jak archeolog, który składa w całość rozbity dzban, sklejając go z potrzaskanych fragmentów. Te fragmenty to właśnie to wszystko, co można znaleźć wokół, te wszystkie informacje z różnych źródeł, które posklejane stworzą piękną opowieść.
NK: Za swoje książki zbiera Pan nagrodę za nagrodą. Czy jest jakieś wyróżnienie, którego Pan jeszcze nie dostał, a na którym Panu zależy?
RĆ: Czekam na Nagrodę Nobla. Na niej mi szczególnie zależy, ale obawiam się, że mogę jej nie doczekać. Przydałaby się teraz, bo w tej chwili wiedziałbym, co zrobić z noblowskimi pieniędzmi. A jak dostanę ją, nie daj Boże, w wieku osiemdziesięciu pięciu lat, to, co ja z nimi zrobię? Po co mi wtedy te pieniądze? Kupię sobie ładny samochód? Przecież wtedy nie będę mógł już prowadzić auta.
NK: Która z dotychczasowych powieści jest Pana ulubioną?
RĆ: Nie mam swojej ulubionej powieści. Żadnej z nich nie czytałem, więc nie mogę wskazać tej, do której szczególnie chętnie wracam. Ale jeśli bym już musiał którąś wskazać, to na pewno nie byłaby to moja powieść.
NK: A jakie książki, poza swoimi oczywiście, poleciłby Pan naszym czytelnikom? Które zrobiły na Panu największe wrażenie?
RĆ: Książek nie polecę, bo nie pamiętam tytułów. Zresztą swoich też nie zawsze pamiętam. Mam za to kilku ulubionych polskich autorów, ale tych nie będę wymieniał, bo gdybym o którymś zapomniał, to później byłoby mi przykro, że zapomniałem i bym się zamartwiał z tego powodu. A kolega czy koleżanka, przeczytawszy moją listę, mogliby być smutni, że ich nie wymieniłem, a ci wymienieni mogliby mieć pretensje, że zostali wymienieni dopiero na czwartej pozycji, podczas gdy powinni być przynajmniej na drugiej. Tylko Marcin Wroński i Mariusz Czubaj na pewno by się nie obrazili za kolejność ani za to, że ich nie wymieniłem, więc ich wymieniam. Tak na wszelki wypadek ich wymieniam, żeby nikt mi później nie zarzucił, że nie wymieniam, bo żadnego pisarza nie cenię. Cenię, cenię… Wrońskiego na przykład, bo ma ładną skórzaną teczkę, z którą się godnie prezentuje, a Czubaja, bo nauczył się grać na saksie w wieku, w którym wielu już się niczego nie uczy.
fot. Adam Ciereszko
NK: „Trzynasty dzień tygodnia” to najstarsza powieść z cyklu pod kątem czasu akcji, ale i jedna z pierwszych Pana książek. Skąd pomysł na jej wznowienie?
RĆ: „Trzynasty dzień tygodnia” wyszedł już tak dawno, że właściwie zapomniałem, o czym jest ta książka i dlatego postanowiłem sprawdzić, a jak już zacząłem, to musiałem ją napisać od nowa, no i tak stara książka w nowym opakowaniu, czyli nowej pięknej okładce, jest tak naprawdę nową książką.
NK: Która z postaci „Trzynastego dnia tygodnia” jest Panu najbliższa? Z którą chętnie przyjaźniłby się Pan prywatnie?
RĆ: Ja się ze wszystkimi z nich przyjaźnię. Na razie po cichu, to znaczy, że nie rozmawiam z nimi głośno, bo żona może pomyśleć, że coś jest ze mną nie w porządku. Mam zresztą takie podejrzenia, że już tak trochę podejrzewa od dawna. Gorzej, że moje koty też dziwnie na mnie patrzą, szczególnie wtedy, gdy rozmawiam z Teofilem Olkiewiczem. Ale najlepsze jest nie to, że ja z nim rozmawiam, ale to, że on mi odpowiada.
NK: Wydawnictwo zapowiada również Pana kolejną powieść „Ostra jazda”. Może na koniec uchyli Pan naszym czytelnikom rąbka tajemnicy. Czego możemy się tam spodziewać?
RĆ: Mam nadzieję, że czytelnicy nie będą rozczarowani i że ta powieść, której akcja rozgrywa się w 2015 roku, zapewni im ostrą jazdę przez całe 500 stron.
NK: Dziękujemy za poświęcony czas i już odliczamy dni do premiery.