„Z pożółkłych kartek wydobywam żywego, prawdziwego człowieka.”– wywiad z Ewą Anną Michalską

Autor: Justyna Szulińska ·9 minut
Artykuł sponsorowany
2023-09-10 2 komentarze 11 Polubień
„Z pożółkłych kartek wydobywam żywego, prawdziwego człowieka.”– wywiad z Ewą Anną Michalską

Zaczniemy nietypowo bo chciałabym zapytać o Pani zawód. Genealog archiwista - tym się Pani zajmuje. Pewnie zgodzi się Pani ze mną, że to zawód niezwykły. Dlaczego go Pani wybrała?

 

Nie jest to zawód aż tak niezwykły, jak się wydaje. Tak jak w każdej innej pracy zdarzają się ludzie, którzy są niemili, roszczeniowi, oszukują, niszczą dokumenty. Drugim typem są ludzie, którzy na podstawie zasłyszanych lub nawet wymyślonych historii twierdzą, że mają prawo do jakiegoś obiektu, chcą pozyskać korzyści majątkowe, albo zrealizować swoje pragnienie bycia ,,kimś ważnym”. Tu na pierwszym miejscu są ci, którzy ,,słyszeli, że pradziadek był szlachcicem,”. A skoro był, to na pewno miał dwór, więc trzeba by to odzyskać. Zaraz po nich są posiadacze ładnych nazwisk, którzy nawet bez zbadania rodu wiedzą, że ich przodkiem był… król Sobieski, Adam Mickiewicz, Władysław Jagiełło itp. Słyszałam też historię jak do Archiwum Państwowego przyszedł człowiek twierdząc, że ten budynek należał do jego rodziny (nigdy nie należał ) i nie chciał wyjść. Takie historie można ciągnąć w nieskończoność, ale nie w tym rzecz. 
Ja akurat mam to szczęście, że trafiłam do fundacji w której mogłam zrealizować i rozwinąć moją pasję, czyli właśnie genealogię. Rodziny zza granicy pragnęły poznać swoje polskie korzenie, ludzie chcieli zobaczyć miejsca gdzie żyli ich przodkowie, a ja mogłam im pomóc. Czasem - w sumie często a nie czasem - jest to trudne, bo wiele miejsc nie wygląda już tak jak dawniej. Zastanawiam się wtedy jak pokazać ludziom, że np. grób ich bliskich został zdewastowany, albo z posiadłości, którą im odebrano w doskonałym stanie i w pełni wyposażoną zostały tylko ruiny. Odczuwam wtedy wstyd, że mój kraj dopuścił do dewastacji, podczas gdy ciągle się oburzamy, że ,,nasze” groby czy domy na kresach są zaniedbane czy niszczone. Zdarza się, że ludzie decydują się na ekshumację, bo nie mogą znieść myśli, że ich bliski spoczywa oględnie mówiąc na wysypisku śmieci, bo tym stały się cmentarze innego wyznania niż katolickie. Ale mimo takich trudności budowanie drzewa genealogicznego, odkrywanie kolejnych kart historii rodziny jest fascynujące. To jest niezwykłe. Jestem takim łącznikiem między tymi których już nie ma, a ich żyjącą rodziną. Fajne uczucie, takie pozytywne, ciepłe. 

 

Czy dzięki Pani odkryciom jakieś miejsce lub postać odzyskały dawną rangę? 
 
Jest kilka takich miejsc, o których już nikt nie pamiętał, a dzięki temu, że się tam pojawiłam, rozmawiałam z ludźmi znaleźli się zainteresowani i otoczyli cmentarz opieką. Polega to przeważnie na sprzątaniu, bo stale pojawiają się nowe śmieci. Groby są też okradane, bo panuje przekonanie, że kryją złoto (zło TO) i zdarza się, że ekshumowane szczątki są niekompletne. To dziwna sprawa, bo wiadomo, że jak ktoś umiera, to cenne rzeczy przejmuje rodzina, a nie zakopuje na cmentarzu. Całkiem bez sensu. Dzięki dokumentacji, którą zdobyłam, udało się naprostować wiele spraw, choć nie przypisuję sobie żadnych zasług. Dobrze, że się udało i tyle. Często słyszę ,,teraz wszystko zrozumiałem i widzę to inaczej”. Na przykład zmarły już dziadek nadużywał alkoholu, był wybuchowy, w domu nie działo się dobrze. Pani niezbyt nawet chętnie podeszła do tego by zbadać jego historię, a okazało się, że był zastraszany przez UB, straszony unicestwieniem rodziny, w końcu zaczął pić, miał nerwy w strzępach i zmarł na zawał. Trochę te informacje zmieniły nastawienie rodziny. I dobrze. Inna historia – człowiek podpisał volkslistę, po wojnie wsadzono go za to na Sikawę, skąd już nie wyszedł. Znalazłam dokument, mówiący, że gdy nie podpisze, dzieci zostaną mu odebrane. Więc podpisał, no bo co niby miał zrobić. Ten kwit był w teczce z ankietami dzieci przeznaczonymi do adopcji do rodzin niemieckich, więc sprawa była poważna. Rodziny często nie mają pojęcia, co się działo z ich bliskimi, bo przecież nie o wszystkim się rozmawia, choćby dla ich dobra, by nie martwić, nie denerwować. 
Są też dokumenty, których nie przekazuję, bo nie pozwala mi na to etyka. Nie chcę ingerować tak głęboko w czyjeś życie, jeśli nie jest to sprawa, która może coś zmienić lub pomóc. Są tajemnice i niech pozostaną tajemnicami. 
W ogóle to jest bardzo dokumentów, które powinny koniecznie ujrzeć światło dzienne, być wystawiane w muzeach, by ludzie mogli je czytać. Przecież nikt nie spędza życia w archiwach tak jak ja. Jest na przykład potężny zasób dotyczący dzieci ewakuowanych z powstania warszawskiego. Nawet go opracowałam, ale nikt nie jest nim zainteresowany. Muzeum Powstania też nie. Pan zajmujący się działem archiwalnym był przed urlopem, więc nie miał do tego głowy. Po urlopie musiał się wdrożyć i w końcu kontakt się urwał. Tak samo jak chciałam przekazać listę zmarłych w Rembertowie, z prywatnej dokumentacji, więc na pewno jest nieznana. Powstańcy śląscy – to samo. Nie wiem więc po co te ciągłe jęki o pomoc, wolontariaty, zbiórki pieniężne skoro ja chcę przekazać skany lub nawet opracowaną dokumentację, a nie ma zainteresowanych.

 

Jakiś czas temu oddała Pani w ręce czytelników powieść „Całe złoto Löwenstadt". Był to Pan debiut. Jak to się stało, że ta książka powstała?

 

Tak jak napisałam w posłowiu – nie chciałam, by to co było ważne dla ludzi, czyli uczucia, miłość, rodzina, zostały pominięte, a całe życie podsumowane suchym aktem zgonu. Tak, jakby w tym ich trudnym życiu nie wydarzyło się nic. Bo jak przekazuję akt zgonu przodka, o którym nic nie wiadomo, to tak właśnie jest. Dopiero po odszukaniu dodatkowych dokumentów ten człowiek jakby rodzi się na nowo, dowiadujemy się jaki był, co robił, co przeżył. Albo jakby opowiadał swoją historię, tak powinnam powiedzieć. Podczas, zresztą do tej pory trwających, poszukiwań grobu Stanisława Sojczyńskiego ,,Warszyca,, rozmawiałam z wieloma ludźmi, i zauważyłam, że dla każdego z nich ważne są wydarzenia codzienne, ich młodość, miłość, a to nie interesuje historyków. Ale genealoga już tak, więc robiłam sobie notatki, a później zobaczyłam, że mam gotową historię ludzi żyjących w jednym czasie, a widzących wydarzenia z różnej perspektywy. I to nie historię nudną, podręcznikową, tylko żywą, pełną uczuć i dobrych i złych. Dziejącą się w miejscach, które istnieją do dziś i można sobie pójść na spacer i zobaczyć je na własne oczy. Dotknąć tych samych klamek, postać na tych samych schodach co Zenek z Kazią, pójść na Stary Cmentarz gdzie urodziły się bliźniaki. Jak ktoś mocniejszych wrażeń to może iść na Anstadta albo na Gdańską gdzie bywał Bolesław. 

 

Ale zawodowo poznaje Pani losy wielu osób a a zdecydowała się Pani na opisanie tej historii. Czy możne ta historia wybrała Panią?

 

Chyba tak jest, być może zostałam wybrana do napisania właśnie tej historii. Choć przyznam, że mam już szkic kolejnej, równie mocnej. Może te historie ustawiają się w jakiejś kolejce do opisania? 

 

Co może fascynować z historii przedstawionej w „Całe złoto Löwenstadt"? 

 

Tu żyli moi bohaterowie, więc nie wybierałam miejsca. A co może fascynować? Dla mnie właśnie ta codzienność, ludzkie życie, których brakuje w podręcznikach historii. Gdyby przedstawiano wydarzenia widziane oczami ludzi, których one dotyczyły, a nie suche fakty, to każdy byłby zainteresowany. Widzę to na spotkaniach autorskich i warsztatach genealogicznych. Bo gdy pokażemy ludziom np. pastorówkę przy Placu Wolności, i powiemy, że była zbudowana wtedy i wtedy i dodamy parę fachowych określeń to nic z tego w ludziach nie zostanie. Ale jak powiemy, że podczas powstania w tej pastorówce żona pastora Biedermanna rodziła dziecko, a tuż obok umierali ranni powstańcy, na ulicę strach było wyjść, to już mamy gotowy obraz. A pamięta się obrazy, nie daty. 


Czy każda z postaci przedstawionych w powieści miała swój rzeczywisty pierwowzór? W jakim stopniu opisała Pani wydarzenia rzeczywiste?

 

Wydarzenia są prawdziwe, tak jak miejsca. Z tym, że ja rozbudowałam tło, bo jak ktoś mi mówił, że np. przytargał armatę z poligonu na zbiórkę złomu i dyrektor omal nie dostał zawału, to ja widzę obraz – ciągną tę armatę, jest gorąco, śpiewają ptaki, gdzieś gra w domu radio, ktoś się kłóci a ktoś biegnie do tramwaju itp. Historia z armatą jest prawdziwa, tło jest moim widzeniem tego wydarzenia. 

 

Czy od razu wiedziała Pani, że powstanie kontynuacja - „Czarna droga”?

 

Książki są całością, wyszedł dyptyk ze względów technicznych. Wydawca zaproponował taką opcję, ze względu na dużą objętość książki, co też by spowodowało wysoką cenę. Chcieliśmy by książka była dostępna dla każdego czytelnika, a nie miała cenę z kosmosu. Proza życia i ciężar zagadnień ekonomicznych ;) 

 

Nie są to książki, które czyta się lekko. Poruszają trudne tematy, mocno skłaniają do refleksji, niosą duży ładunek historii. Zdecydowanie nie są dla każdego. Jakie nadzieje ma Pani co do ich odbioru przez czytelników? 

 

Cóż, też jestem czytelnikiem i zdecydowanie omijam literaturę lekką. Zalewają nas tandetne historyjki napisane nieskładnie, często wulgarne, bez głębszej treści. Albo idiotyczne poradniki. Książka powinna być mocna, budzić emocje, zapoznawać z różnymi problemami. W końcu jest to dzieło. Malarz maluje pędzlem, a pisarz maluje obrazy słowem, od nas zależy czy wchłoniemy coś wartościowego, czy sieczkę.
Jakie mam nadzieje? Że ludzie przestaną się klasyfikować po wyznaniu, pochodzeniu, że nie będą niszczyć cmentarzy, i pamięci. Ale to są chyba złudne nadzieje. Pozostanę więc przy tych bardziej realnych, liczę na refleksję przy lekturze, na inne spojrzenie na miasto w którym mieszkamy, a najbardziej na to, że zgłosi się ktoś kto wskaże grób Warszyca i jego żołnierzy. 

 

Czego obawiała się Pani najbardziej ze strony czytelników?

 

To niebezpieczne pytanie :) Jak odpowiem, to na 100% ktoś to zrobi. 

 

Obserwując Pani profil w mediach społecznościowych można zauważyć, że bardzo często uczestniczy Pani w spotkaniach z czytelnikami. Dlaczego tak bardzo je Pani lubi?

 

Jestem zapraszana na różne wydarzenia, i to jest miłe, że komuś zależy na mojej obecności. Czytelnicy na ogół mają dużo pytań, bo nie zdawali sobie sprawy, że niektóre rzeczy działy się naprawdę. Albo słyszeli o czymś, ale nikt im nie wierzył. Albo uznają coś za ważne i chcą się podzielić. Cieszę się, że  jest taki odbiór, że mogę coś zrobić w celu przywracania pamięci.  Ludzie zupełnie nie mają świadomości, co działo się na Sikawie, albo na Anstadta, nie mówiąc już o poligonie na Brusie. Często też pytają o poszukiwania przodków. Mogę więc pomóc. Czasem zwyczajnie sobie rozmawiamy o życiu, i ,,jak to kiedyś było,,. I to też jest fajne. Mam nadzieję, że moja kolejna książka wzbudzi również zainteresowanie. 

 

Dobrze, że Pani o tym wspomniała. Kiedy możemy się spodziewać premiery?

 

Nie wiem. Na razie jestem, powiedzmy, w połowie pracy. Zdradzę, że tym razem będzie to czysta genealogia, choć nie byłabym sobą, gdybym nie dostrzegła w papierach spraw, nad którymi należy się pochylić i sięgnąć gdzieś głębiej. I znów z pożółkłych kartek wydobywam żywego, prawdziwego człowieka. A wie Pani, jak jest po niemiecku ,,prawdziwy człowiek”, albo ,,poczciwy człowiek”? Biedermann :) I o rodzinie Biedermannów będzie nowa książka. 

 

Czekamy na premierę.

Dziękuję za rozmowę.

Justyna Szulińska

 

× 11 Polub, jeżeli artykuł Ci się spodobał!

Komentarze

@monia04101997
@monia04101997 · 7 miesięcy temu
Super artykuł i super osoba :)
× 2
MO
@szulinska.justyna · 7 miesięcy temu
Zgadzam się :)
@margota13
@margota13 · 7 miesięcy temu
Zachęciła mnie pani do swoich książek. Wrzucam je na półeczkę.
© 2007 - 2024 nakanapie.pl