Cytaty Kass Morgan

Dodaj cytat
"Ludzie opuścili Ziemię w jej najczarniejszej godzinie, dlaczego więc Ziemię miałoby obchodzić, ilu z nich zginie podczas próby powrotu?"
(...) Mogła tylko pracować nad sobą i mieć nadzieję na przyszłość.
Co się stało, już się nie odstanie.
Wszyscy po prostu staramy się najlepiej, jak potrafimy.
To, że kogoś kochamy, nie daje nam moralnego prawa, bu postępować bezsensownie. Wszyscy się boimy. Wszyscy cierpimy. Ale musimy być racjonalni.
Nie wiadomo jaki szczegół okaże się kiedyś tym, który przesądził o życiu lub śmieci.
Zrobiłeś to, co należało zrobić. A teraz... patrz w przyszłość.
Tam właśnie jest rodzina. To ludzie, o których się walczy. Ludzie, bez których nie potrafiłbyś żyć.
Kiedy wreszcie zrozumiesz? To, że kogoś kochamy, nie daje nam moralnego prawa, by postępować bezsensownie. Wszyscy się boimy. Wszyscy cierpimy. Ale musimy być racjonalni.
Dotknij jej jeszcze raz, a twoja morda będzie wyglądać jak ta żaba.
Przekłuła igłą skórę, próbując nie zwracać uwagi na jego reakcję. Bellamy wzdrygnął się i syknął z bólu. Mogła tylko postarać się zszyć ranę szybko i dokładnie – tak, by skrócić całą procedurę do minimum.
– Świetnie to znosisz – powiedziała, wyciągając igłę i przygotowując się do założenia następnego szwu.
– Gdybym cię nie znał, pomyślałbym, że nieźle się przy tym bawisz – wycedził w odpowiedzi przez zaciśnięte zęby.
– Jak tam, wszystko w porządku? – zawołał ktoś. (...)
– Super! – odparł Bellamy, zanim zdążyła odpowiedzieć. – Clarke folguje swoim sadystycznym instynktom. Normalka… – Tu znów głośno jęknął. – Pozwalam jej to robić co wieczór… (...)
– Ale z was dziwna para!
– …powiedziała ziemska laska, której chłopak spadł z nieba – zdołał zaripostować Bellamy przez zaciśnięte zęby.
- Dobrze - (...) - Ale tylko ten jeden raz! Jak jeszcze kiedyś ktoś skaże mnie na śmierć za to, że jestem narwanym idiotą, macie mu pozwolić, żeby wykonał wyrok!
- Umowa stoi - zgodził się Wells z uśmiechem.
- W żadnym razie! Jesteś moim narwanym idiotą - odparła kategorycznie Clarke.
Nie da się zastąpić smutnych wspomnień radosnymi. Na tym polegał problem z cierpieniem. Nie dało go się wymazać z pamięci. Ktokolwiek go doświadczył, czuł je już zawsze.
- Zdejmij koszulę – poleciła, gdy usadowili się na kępie trawy, na którą padały jeszcze słoneczne promienie.
Chłopak wydawał się zaskoczony. Uniósł głowę i rozejrzał się, czy w pobliżu nie ma innych ludzi.
- Co? Tutaj?
- Tak, tutaj. W chacie jest za ciemno – odparła, a gdy dalej się wahał, uniosła brwi. – Od kiedy to Bellamy’ego Blake’a trzeba dwa razy prosić, żeby się rozebrał?
- Clarke, daj spokój. Miejscowi i tak myślą, że jestem szalonym uciekinierem, przez którego wszystkich ich pozabijają. Naprawdę muszę być jeszcze do tego półnagim szalonym uciekinierem?
- Tak, chyba że chcesz zostać martwym półnagim uciekinierem. Muszę poprawić te szwy.
Pamiętajcie, nie ma pokoju bez rozmowy w spokoju.
Kiedy się kogoś traci, najtrudniej jest znaleźć właściwe miejsce dla myśli i uczuć, które dotąd dzieliło się z tą osobą.
- Mamy w zwyczaju chować naszych zmarłych o wschodzie słońca. Wierzymy, że świt jest czasem odnowy. Koniec i początek wszystkiego są nierozłączne, tak jak chwila tuż przed pierwszym brzaskiem i tuż po nim.
- To piękny zwyczaj – skomentowała cicho Clarke.
- Po kataklizmie nasi przodkowie musieli nagle przyzwyczaić się do myśli, że po ciemności nie zawsze nadchodzi światło… że pewnego dnia słońce naprawdę nie wstanie. Nasza tradycja wywodzi się z tamtych czasów. W ten sposób wyrażamy wdzięczność za kolejny wschód słońca.
Nigdy więcej nie przepraszaj za to, że dostrzegasz w ludziach ich najlepszą stronę. To wspaniała cecha.
Bez słowa, z szelmowskim uśmiechem ściągnęła przez głowę przepoconą bluzę, zdjęła buty oraz utytłane w popiele i zabłocone spodnie, po czym weszła do jeziora w samej bieliźnie, żałując, że nie widzi miny Bellamy’ego.
Woda była zimniejsza, niż się spodziewała. Przeszły ją ciarki – sama nie wiedziała, czy pod wpływem nocnego chłodu, czy też spojrzenia chłopaka. (...)
– Zdaje się, że promieniowanie w końcu zaszkodziło ci na głowę.
Przez całe życie uważała, że nigdy nie będzie tak piękna i czarująca jak matka. Być może jednak mogła odnieść sukces na polu, na którym matka nie miała szans.
Wykombinuje, jak dostać to, czego chce – czego potrzebuje – nawet jeśli jej długie rzęsy nikogo nie przekonają, a piękno i młodość przeminą.
Jeżeli nie potrafi zyskać niczyjej przychylności urodą, to postara się być chociaż silna.
Zamknął oczy i pozwolił, żeby pocałunki przekazały wszystko to, czego nie był w stanie ująć w słowa z powodu uporu lub głupoty.
Delikatnie przygryzł jej wargę: „Przepraszam”.
Odszukał ustami wrażliwe miejsce pod brodą:„Zachowałem się jak idiota”.
Pocałował ją w zagłębienie pod obojczykiem „Pragnę cię”.
Zaczęła oddychać głębiej, drżąc za każdym razem, kiedy muskał ustami jej skórę.
Dotknął ustami jej ucha: „Kocham cię”.
Nie rodzimy się tylko dla samych siebie.
-Nie jesteś podniecony? W końcu spotkasz ludzi, którzy zrozumieją twój staroświecki, dziwaczny ziemski slang.
-Może wszyscy śpią?
-Ale gdzie? W krematorium? Snem wiecznym?
- Co to, to nie- zaoponowała. Szukałam tej książki od lat. Muszę wiedzieć, czy bohaterka zejdzie się z tym chłopakiem, który przezywał ją "Marchewka".
- Jeżeli ten koleś wie, co dobre poszuka sobie blondynki. Rude dziewczyny sprawiają same kłopoty -uśmiechnął się Bellamy i sięgnął po książkę. -Daj mi ją. Waży połowę tego, co ty... Marchewko.
Po wszystkim, co przeszły, po trudnościach, które przetrwały - żadna z nich nie zamierzała poddać się bez walki.
Na tym polegał problem z cierpieniem. Nie dało się wymazać z pamięci. Ktokolwiek go doświadczył, czuł je już na zawsze.
Nie można zastąpić smutnych wspomnień radosnymi
Nie rodzimy się tylko dla samych siebie. Trzeba dbać o innych.
Bellamy wiedział,na czym polega problem z opłakiwaniem ludzi: nie można było się spodziewać,że ktokolwiek inny tak samo się nimi przejmie. Każdy musiał nieść swoje cierpienie sam.