Zainteresował Cię tytuł, okładka książki? A może znalazłeś się tu przez przypadek? Jakkolwiek było, poświęć chwilę, by przeczytać o jednym z niewielu bestsellerów zasługujących na to miano.
„Pomyśl jakąś liczbę od 1 do 1000, pierwszą, jaka przyjdzie Ci do głowy. A teraz przekonaj się, jak dobrze znam Twoje tajemnice.”
Przyjaciel emerytowanego detektywa zwraca się do niego z problemem – otrzymał list, w którym adresat prosił go, by pomyślał jakąś liczbę od 1 do 1000. Mężczyzna wymyśla losową liczbę, a kiedy otwiera drugą kopertę okazuje się, że autor listu przewidział, co pomyśli przyjaciel detektywa. Jak to możliwe? Na niepokojącym liście się nie kończy. Potem ginie człowiek, a dziwne dowody dostarczają więcej pytań niż odpowiedzi. Zanim policja zdąży rozwikłać tę zagadkę, zabójca uderza ponownie, a detektyw Gurney, wbrew woli swojej żony, bierze udział w całej tej historii.
Nieczęsto sięgam po kryminały, bo jeśli chodzi o ten gatunek, jestem bardzo wybredna. Jednak „Wyliczanka” zainteresowała mnie od razu. Chciałam dowiedzieć się, skąd osoba pisząca listy wie, o jakiej liczbie pomyśli odbiorca. To jednak okazał się tylko jeden z wielu elementów, które sprawiają, że książka wciąga bez reszty.
Gdybym nie przeczytała na odwrocie książki, że „Wyliczanka” to debiut Johna Verdona, nie uwierzyłabym w to. Autor ma lekki styl, sprawia wrażenie, że wcale nie pisze skomplikowanej powieści, w której trzeba zwracać uwagę na tyle szczegółów, ale bawi się piórem i sprawia mu to przyjemność. Takie odniosłam wrażenie, z chęcią dając się porwać dobrze napisanej i dopracowanej pod każdym względem historii.
Nie jestem znawcą gatunku i daleko mi do stwierdzenia, że uwielbiam kryminały, ale skoro nawet mi spodobała się ta powieść, myślę, że coś w niej musi być. Podoba mi się, że autor nie spieszył się, ani też nadmiernie nie rozwlekał akcji. Dobrał odpowiednie tempo, by wszystko miało swoje miejsce, nie znudziło czytelnika, ale też tak, by zabawa nie skończyła się za szybko. Nieco ponad 500 stron powieści mija nawet nie wiadomo kiedy, finalnie dostajemy zakończeniem prosto w łeb i zamiast sięgnąć po kolejną książkę siedzimy z szerokim uśmiechem i jesteśmy w stanie wydusić tylko „o kurczę”. Oto, co powinno cechować naprawdę dobrą powieść.
Zaletą książki jest to, że autor nie tylko przywiązywał wagę do intrygi kryminalnej, ale też zadbał o wątki poboczne. Myślę, że musiało go to kosztować sporo pracy i wysiłku, ale efekt okazał się naprawdę dobry.
Ciężko wskazać mi jakąś poważną wadę książki. Chciałabym jedynie, by mniej ważne postaci były lepiej przedstawione, tak, by czytelnik łatwo się orientował, kto jest kim. Wszyscy członkowie ekipy próbującej namierzyć mordercę po pewnym czasie zaczęli mi się mieszać i rozpoznawałam tylko tych najważniejszych.
Niemniej jest to naprawdę niewielka wada, która nie powinna zniechęcać do sięgnięcia po tę powieść. Uważam, że naprawdę warto. Polecam miłośnikom kryminału i wszystkim, którzy czują się zaintrygowani.
„Bo krew jest czerwona
Jak malowane róże
A ty zasiałeś burzę
Co zbierzesz, sam się przekonaj.”