Dobry wieczór, panie Piotrze, jak przystało na rzemieślnika uwielbiam pytania techniczne (i mówię to serio!!), tak więc z przyjemnością odpowiadam.
Moje książki powstawały w trybie różnym.
Grę o Ferrin pisałam chyba z 10 lat i końca nie było widać, ale to bardzo specyficzna i osobista książka, szlifowałam ją, poprawiałam, przerabiałam, a do druku poszła wersja 13 czy 14-ta.
Poczekajka powstawała lat cztery (nie licząc scenariusza, który też mniej więcej tyle pisałam). Wtedy - jeszcze nie będąc młodą pisarką i pamiętając 3- od polonistki - uważałam, że to co piszę nie nadaje się do druku, Gra więc i połowa Poczekajki wylądowały w szufladzie.
Nagle okazało się, że jednak jak najbardziej moja twórczość jest "drukowalna", zaczęły ukazywać się systematycznie moje książki i już żadna polonistka nie zabije we mnie tej pasji, jaką od zawsze było pisarstwo.
To przynosi efekty w powstawaniu kolejnych książek. Nie piszę już do szuflady. Po pierwsze nie ma takiej potrzeby - wszystko, co wysyłam w propozycji wydawniczej jest kupowane na pniu (i to dosłownie: wydawcom wystarczy jeden rozdział, by zdecydować się na powieść, a Sklepiki zamówione są do tomu piątego). Nie mam więc czasu na pisanie sobie a muzom, bo zobowiązują mnie terminy, no i moja własna samodyscyplina - te terminy ja przecież proponuję.
Praca nad pierwszą książką (powiedzmy Poczekajką, choć ona powstała jako druga) wyglądała tak: po napisaniu wersji 1 wysyłałam do 3 recenzentek - obiektywnej (która po przyjacielsku, ale stanowczo wyłapywała wszystkie błędy), surowej (która sukcesywnie "zjeżdżała" powieść, wysyłając mi listę 49 punktów "co jest do poprawy") oraz łaskawej (której entuzjastyczna recenzja miała powstrzymać mnie przed wykasowaniem pliku i spaleniem rękopisu :). Na podstawie tych uwag powstawała wersja 2-4 Poczekajki. 4 wracała do recenzetek i dopiero wersja 5 (mówię serio, po raz piąty napisana w zasadzie od nowa cała książka) szła do wydawcy. Tutaj pracowała nad nią pani redaktor (wersja 6) - jej uwagi musiałam przyjąć, albo odrzucić, ale były to już drobne poprawki. Potem jeszcze korekta (i znów czytanie całości), druga redakcja (j.w.), druga korekta i książka, na którą nie mogłam już patrzeć, szła wreszcie do druku.
Teraz opowiem, jak pracuję nad książką na przykładzie "Roku w Poziomce". Po pierwsze jest to moja (niech policzę) 9 powieść. Pióro i warsztat mam już wyrobione. Po drugie pisałam ją bez paromiesięcznych przerw, jednym ciągiem, przez 28 nocy i dni (przeważnie nocy) - według mnie to widać: książka jest spójna, logiczna i równa. Po raz pierwszy nie wysyłałam jej do 3 recenzentek - nie było na to czasu - lecz od razu do wydawcy. Redaktorzy wyłapali wszystkie nieścisłości i potknięcia, otrzymałam poprawki redakcyjne do przyjęcia lub odrzucenia (nie były one jakoś dramatycznie liczne) i po dwukrotnym jeszcze przejrzeniu powieści i przyjęciu poprawek korekty, książka poszła do druku.
Powiem, że była to raczej kosmetyka, nie żadna rewolucja, co mnie bardzo cieszy, bo przepisywać książki w nieskończoność (jak Gry czy Poczekajki) nie miałabym już siły ani chęci.
Absolutnym rekordem, którego długo jeszcze nie pobiję, była wspomniana już "Jagódka". Pisała się (sama, przypominam) 22 dni i mimo to jest wg. mnie najlepszą dotychczasową powieścią.
Proszę jednak nie myśleć, że piszę książkę niecały miesiąc, więc mogę napisać 12 powieści rocznie. Nie. Jest to tak niesamowity wysiłek umysłowo-psychiczno-fizyczny, że dochodzę potem do siebie przez ładnych parę tygodni... (Jagódkę, tę która się "sama napisała" skończyłam we wrześniu, a do "Sklepiku1" siadłam w grudniu, bo mózg nie mógł jeszcze dojść do siebie ;).
Tak więc rozrzut czasowy w procesie twórczym jest spory: od 10 lat do 22 dni. :)
Na koniec: ja wiem, jakie popełniłam podczas pisania błędy i nielogiczności, ale... nie zawsze je poprawiam. Bynajmniej nie sprawdzam przez to redakcji - czy ona wyłapie - po prostu... tak mam. Jestem ciekawa, czy wyłapią je Czytelniczki, a może to takie moje przymrużenie oka, by nie brać samej siebie i mojej twórczości śmiertelnie poważnie? Taki mój znak rozpoznawczy? :)
Pozdrawiam serdecznie, panie Piotrze i dziękuję za pytania.