Nigdy nie lubiłam poezji, ale odkąd stałam się zaangażowanym rodzicem czytywałam i czytuję na dobranoc moim dzieciom również wiersze i uważam, że poezja jest świetna. Muszę przyznać, że na nowo ją odkrywam i kocham te gry słowne, rymy, środki poetyckie i nawet te trudne fonetycznie zbitki wyrazowe. Ponownie odkrywam i coraz bardziej cenię Wandę Chotomską, Kerna, Tuwima, Brykczyńskiego, Strzałkowską, Frączek, Brzechwę, a moim ostatnim odkryciem są przecudowne wiersze Jerzego Ficowskiego. I wydawałoby się, że dzieci nie pamiętają i nie słuchają wierszy, a to nieprawda. Taki przykład: w maju wraz z dzieciakami odwiedziłam w Stanach brata. Dla siebie wzięłam po brzegi załadowany czytnik, ale dzieciakom nic, no może prawie nic , najstarszy coś wrzucił do plecaka. Mój brat ma w domu sporo książek dla dzieci, które przesyłali moim bratankom dziadkowie i ja. Wieczorami postanowiłam więc poczytać coś "ichniejszego". Trafiły się nam wiersze Chotomskiej i Tuwima. We wrześniu lub październiku (czyli już o nich zapomniałam, bo dawno) wypożyczyłam z biblioteki kolejną porcję staroci (bo ostatnio lubimy stare książki). Na tapetę poszły wiersze Chotomskiej ze zbioru Remanent. Czytam, czytam, czytam, a mój syn w końcu nie wytrzymał (a nie pozwoliłam sobie wcześniej przerwać) i mówi: mamo, przecież ja te już znam, te już czytałaś. Niby kiedy pytam, bo jakoś nie pamiętałam, żeby akurat ten lub inny konkretny wierszyk. Ostatnio mi je czytałaś, jak byliśmy u wujka... Pół roku później był w stanie wyłapać kilka tekstów, które usłyszał podczas naszych wieczornych poczytajek. Ma fenomenalną pamięć (ale szkoda że też ADHD do sześcianu), niemniej też świadczy to o tym, że słucha tego, co mu czytam.